Wiktor Rusin

6 odmian nowoczesności

Spór o nowoczesność to w praktyce bardziej konflikt różnych wizji modernizacyjnych niż spór nowoczesności z zacofaniem.

 

Wciąż duże zamieszanie wywołuje pojęcie modernizacji. Załóżmy, że w przybliżeniu chodzi o próbę nadrobienia przez kraje peryferyjne dystansu do miejsc postrzeganych jako „rdzeń” rozwoju cywilizacyjnego. Modernizacja może również być hasłem bardzo na czasie w wiodących, najbogatszych stronach świata, jeżeli przeżywają aktualnie kryzys, albo jeśli  nauka, wliczając w to (możliwe, że nawet w pierwszej kolejności) teorie humanistyczne, zaczyna roztaczać nowe wizje wzrostu, na tle których stan obecny przedstawia się dość nędznie. W tym ostatnim sensie  modernizacji mogą wymagać nie tylko kraje Afryki Subsaharyjskiej albo Indie, ale też np. USA.

Jeśli tak, mówimy  o pojęciu zarazem zasadniczym i pustym. Fundamentalnym – bo od początku XX w. nawet skrajni konserwatyści nie negują frontalnie jakiejś potrzeby  modernizacji. I właśnie dlatego jednocześnie nieomal pozbawionym znaczenia. Od dość dawna chyba każdy naród chce  być nowoczesny – tak samo jak prawie każdy człowiek pragnie szczęścia.  Każda praktycznie władza tę nowoczesność obiecuje; podobnie każda władza obiecuje szczęście swym obywatelom bądź poddanym. Wiele  z tego nie wynika.

Dlatego prawdziwy spór o nowoczesność to w praktyce nie tyle pojedynek nowoczesności i wstecznictwa, światłości oraz ciemnogrodu, ile konflikt różnych wizji modernizacyjnych.

Wyróżnijmy roboczo następujące strategie modernizacji:

1. Imitacyjna modernizacja centralistyczna

Dąży się do odgórnego narzucenia wzorców dominujących w krajach będących wzorcem do naśladowania i do planowego wyeliminowania elementów tradycji uważanych za nieprzystające do wzorca postępowego. W ramach tej ideologii spotyka się próby  ulepszenia importowanego oryginału – powielania go w postaci czystej, radykalnej, doskonalszej.

Przykład inspirowany popularną opowieścią z czasów Rosji Piotra I:

Kraj B jest trochę zacofany i jego władze chcą, żeby doścignął kraj A.

W kraju A mężczyźni  noszą co do zasady krótkie brody, ale długie brody nosi wciąż 20 % mężczyzn, nawet jeśli najczęściej uchodzą w postępowych kręgach za relikt dawnej epoki, obyczaj klas podrzędnych kulturowo, bądź z kolei elit skrajnie konserwatywnych. W kraju B jak dotąd większość mężczyzn preferowała bujny zarost. Toteż władze kraju B obciążają podatkiem noszenie dłuższych bród, a może wręcz wszystkim nakazują skracać brody pod karą grzywny, a nawet więzienia.

2. Modernizacja futurystyczno – rewolucyjna

Odrzuca się zarówno lokalne tradycje jak i model obecnie wiodący w krajach dominujących na świecie w imię modelu nowego, prekursorskiego.

Władze kraju B chcą wyeliminować dłuższe brody, ale też import mody na krótsze brody z kraju A uważają za niewystarczający. Dąży się do wymyślenia nowej formy męskiego zarostu (albo jego braku), którą inni na świecie będą potem kopiować.

3. Modernizacja ewolucyjna i oportunistyczna

Dążąc co do zasady do powielania modelu wiodącego ekonomicznie bądź kulturowo na świecie, czyni się, zwłaszcza w warstwie kultury, koncesje na rzecz warunków lokalnych, preferując taktykę drobnych kroków: Trochę ze strachu przed wybuchem rewolucji, która poskutkuje zniweczeniem programu ostrożnych reform bądź ich skierowaniem w rejony niebezpieczne i nieznane, trochę z obawy przed odrzuceniem „szoku zmiany” przez  zachowawczą większość lub wpływowe grupy dotąd trzymające władze, a trochę dlatego że  po prostu pragnie się utrzymać w znacznym stopniu porządek kulturowy dawnego reżimu.

Władze kraju B promują noszenie krótszych bród. W salonach najbardziej postępowych (odwiedzanych częściej przez elity artystyczne czy medialne niż ściśle polityczne) długie brody potępia się jako modę nieskończenie obciachową. Ale jednocześnie godzimy się z tym, że u nas mężczyźni przeciętnie będą nosić nieco dłuższe brody niż mieszkańcy kraju A. W skali całego społeczeństwa dążymy raczej do stopniowej redukcji odsetka facetów noszących długie brody. Co więcej, jednocześnie noszenia długich bród bronimy (robią to zwłaszcza politycy), to w końcu nasza tradycja, która – co tu dużo gadać – ma swój przaśny urok.

4. Progresywizm lokalny

Dążąc co do zasady do przejęcia, tak w gospodarce jak w sferze kultury, wzorców odpowiadających krajom centrum, odrzuca się czystą imitację, za to szuka się historycznych źródeł nowoczesności i analogicznych pomysłów we własnej sepecyficznej tradycji.

Elity opiniotwórcze kraju B dochodzą do wniosku, że w niektórych tradycyjnych krojach długich bród jest coś awangardowego, co – przy odpowiedniej adaptacji – może dać efekt co najmniej równie elegancki jak słynne krótkie brody tak modne w potężnym kraju A.

5. Modernizacja konserwatywna

Uważa się za pozytywne albo nieuniknione wprowadzenie innowacji w gospodarce i technice ale odrzuca się analogiczne zmiany w sferze społecznej i kulturze, ewentualnie poza zmianami „opakowania” na nowoczesne, a nawet pozornie kosmopolitycznie (np. hip hop czy rock patriotyczny itd).

Władze kraju B chcą (albo przynajmniej deklarują, że chcą), aby jego poddani żyli równie dostatnio jak obywatele podziwianego na świecie kraju A. Ale wara obcym i kosmopolitom od naszych długich bród! Co najwyżej możemy – jak najbardziej- zaimportować od fryzjerów z kraju A jakieś modyfikacje, które podtrzymają modę na obfite brody wśród młodzieży i aspirującej klasy średniej.

6. Modernizacja kontrrewolucyjna

Dążąc do radykalnej modernizacji w sensie technologicznym, nie tyle się broni własnej, dotychczasowej tradycji, ile dodatkowo sprowadza się ją do radykalnej postaci, skierowanej frontalnie przeciwko obcym wpływom.

Władze kraju B chcą (albo przynajmniej deklarują, że chcą), aby jego poddani żyli równie dostatnio jak obywatele podziwianego na świecie kraju A. Ale jednocześnie wydają ustawowy nakaz noszenia tradycyjnych długich bród. Ba – ustawa nawet przewiduje obowiązek noszenia bród znacznie dłuższych od dotąd popularnych wśród wiejskiego ludu, nawiązując w tym miejscu do (często wątpliwej historycznie) tradycji z czasów pradawnej świetności. Noszenie krótkich bród na wzór kraju A jest karane.

* * *

Są to modele ogólne, chociaż, miejmy nadzieję, okażą się trochę pożyteczne. Trudno byłoby wskazać państwa czy elity władzy, które w sposób jednoznaczny wdrażałyby w stanie czystym jeden z wymienionych modeli modernizacyjnych, chociaż wydaje się, że ten trzeci jest najbardziej pojemny i być może najczęściej spotykany.

Pierwszy model modernizacyjny skojarzyć można  wyjściowo z polityką Piotra I w Rosji, Prusami w XVIII wieku, a także modernizacją japońską ery Meiji i późniejszymi zmianami w innych krajach Dalekiego Wschodu, chociaż dokładniejsze analizy ukazałyby chyba te diagnozy jako stereotypowe. Trudno jednak zaprzeczyć zupełnie, że w każdym z tych przykładów historycznych obecny był element odgórnego i radykalnego przekształcenia.

Drugi model, którego  zalążki można zaobserwować w dobie Rewolucji Francuskiej, chociaż głównie w projektach epizodycznych i z perspektywy czasu stanowiących raczej ciekawostkę (wprowadzenie rewolucyjnego kalendarza, Kult Rozumu a potem Kult Istoty Najwyższej), najłatwiej skojarzyć z projektami bolszewickimi, chociaż chyba w znacznie większym stopniu z utopijnymi hasłami artystowsko-komunistycznymi w rodzaju Proletkultu niż z koncepcjami  samego Lenina, nie  mówiąc już o stalinowskim Thermidorze.

Zarazem jego powidoki dostrzec można w skrajnych koncepcjach neoliberalnych, czy entuzjazmie wobec rewolucji informatycznej („zwycięstwo informacji nad materią”).

Za przykład modernizacji reakcyjnej czy kontrrewolucyjnej można uznać  zwłaszcza nazistowskie projekty Tysiącletniej Rzeszy. Rozważać można współcześnie przykład monarchii saudyjskiej, aczkolwiek dzisiaj stoi ona na rozdrożu i zobaczymy jeszcze, czy będziemy mieli do czynienia nie tylko z dywersyfikacją opartej wyjściowo na petrodolarach gospodarki, przy zachowaniu aktualnego zamordyzmu, czy też  jednak ze względną przynajmniej liberalizacją w sferze obyczajów.

W każdym razie wydaje się, że większość modeli rozwojowych jest w praktyce różnie rozłożoną mieszaniną tych koncepcji.

Nowoczesność a sprawa polska

Ciekawe w tym kontekście jest to jaką mieszaniną były, miały być i okazały się idee modernizacyjne III Rzeczypospolitej?

Wyjściowo mieliśmy do czynienia z silnym naciskiem aspirującej, proeuropejskiej, nie przepadającej za tym krajem, nowej klasy średniej na radykalną, kompleksową modernizację w typie pierwszym; gdzieś też tutaj przebłyskuje stłumiony żal polskiego inteligenta, który chętnie odwróciłby historię i wprowadził w realia wieku XVII, a zwłaszcza XVIII, solidną dawkę absolutyzmu oświeconego na miejsce oligarchii magnacko-szlacheckiej. W neofickim entuzjazmie wolnorynkowym przebłyskiwały też momentami, aczkolwiek zawsze na poziomie dość naiwnym, wizje futurystyczne, marzenia o doganianiu a nawet przeganianiu krajów centrum za pomocą modelu skrajnie wolnorynkowego, dotąd na tzw. zachodzie w tak czystej postaci niezastosowanego.

Mimo kilku radykalnych akcentów mieliśmy jednak w praktyce najczęściej do czynienia, przynajmniej do niedawna, z typową w gruncie rzeczy strategią modernizacji ewolucyjnej i oportunistycznej, szybszej i bardziej bezwzględnej w sferze gospodarki, mocno zachowawczej w dziedzinie kultury.

Ta koncepcja, w praktyce dominująca już wcześniej, za rządów Platformy (2007-15) przybrała postać w zasadzie oficjalną i tutaj można zastanawiać się, czy nie jest stereotypem, że PO nie miała żadnej ideologii:

Ów ewolucjonizm  z natury wydaje się koncepcją dosyć kunktatorską i w tym sensie nie pasuje do wyobrażeń na temat twardej ideowości, mającej w sobie, w stereotypowym rozumieniu, coś silnie sprawczego, często po prostu rewolucyjnego (bądź kontrrewolucyjnego). Wydaje się jednak, że retoryka „ciepłej wody” bywała lansowana tak ostentacyjnie, że  klimat ideologiczny, jaki wytworzył się wokół tego stał się, paradoksalnie, w swoich drobnych krokach, rozmyciach i zamgleniach, bardzo wyrazisty – i na swój  sposób logiczny. Obecnie mamy natomiast do czynienia z ewidentnym  przesunięciem w stronę modernizacji na pewno bardzo konserwatywnej, chociaż może jeszcze (zwłaszcza na tle najbardziej osławionych przykładów z historii powszechnej) wciąż nie „kontrrewolucyjnej”.

Ciekawym przypadkiem jest czwarty model unowocześniania, w którym próbuje się wyprowadzić strategie modernizacyjne z progresywnego potencjału ukrytego w fenomenach lokalnych, idiomatycznych, wyjściowo peryferyjnych.

Ta koncepcja miała  w Polsce dosyć duże wzięcie, zarówno w kręgach liberalnych, jak i w nacjonalistycznych. 

Wygodnie dla polskiego liberała jest odwoływać się do Konfederacji Warszawskiej, paradisus iudeorum, Marii Curie Skłodowskiej, szkoły lwowsko-warszawskiej, dekryminalizacji homoseksualizmu w kodeksie karnym z roku 1932, tradycji Solidarności.

Do tych samych tradycji, chociaż w innych celach i w innym kontekście, odwołuje się prawica narodowa, która dopowie coś jeszcze  o przerwanych zdradziecko wybuchem II Wojny planach Kwiatkowskiego, albo wolnościowym charakterze kultury szlacheckiej.

Wielu wymieni szereg zapomnianych polskich wynalazców, którym świat zawdzięcza bardzo wiele, a można spotkać też coraz częściej w sieci (byłby to najbardziej dosłowny, ale też i najbardziej karykaturalny przykład 4 wizji) różne dywagacje nt. progresywnego, wyprzedzającego cywilizacje śródziemnomorskie czy germańskie charakteru  dawnych wspólnot słowiańskich.

Bardzo łatwo w ten sposób popaść w nadmierny optymizm względem własnej historii oraz tożsamości. Wiedza o teoriach naukowych oraz wynalazkach stworzonych w Polsce albo przez Polaków jest na pewno warta  popularyzacji. Podobnie zresztą jak  szereg ciekawych pozycji artystycznych, które nie weszły nawet do ścisłego kanonu w skali narodowej, a -pozostając bardzo oryginalne, wyzbyte cech plagiatu czy choćby imitacji- odpowiadały stylem, duchem, czy aktualnością – głównym trendom międzynarodowym. Jednak nie można zaprzeczać, że ogólna pozycja Polski w europejskim porządku wiedzy nowożytnej była peryferyjna. Może też prowadzić ta postawa do znanych chyba wszystkim  samo-usprawiedliwień niskich lotów („Niech nikt nie śmie oskarżać narodu bez stosów o antysemityzm czy nietolerancję” itp).

Wydaje się jednak, że sprawy nie można zupełnie lekceważyć. Mamy silne podstawy zakładać, że w państwach, które, istotnie, poziomem rozwoju zrównały się z centrum gospodarczym zastanego świata, ważny komponent postępu opierał się właśnie na odpowiednim przetworzeniu doświadczeń typowo lokalnych, niekiedy – wydawałoby się – zupełnie sprzecznych z wartościami zwycięskiego porządku nowoczesnego.

W bestsellerowej książce o Norwegii Nina Witoszek1 potwierdza moje intuicje, oparte na słabszym rozeznaniu w historii tej części świata, zgodnie z którymi część z tych osiągnięć, z uwagi na które Skandynawia (przede wszystkim Norwegia) jest stawiana czasem za przykład dla całego świata, np. względny egalitaryzm dystrybucji dochodów przy ich bardzo wysokim poziomie przeciętnym, dbałość o środowisko, pacyfizm, jest  prędzejwynikiem odpowiedniego przetworzenia tradycji lokalnych, ludowych, wręcz miękko nacjonalistycznych, a nie prądów (owszem istniejących, w Norwegii czy zwłaszcza w Szwecji) oświeceniowo-kosmopolitycznych, zafascynowanych kulturą wiodących potęg kontynentu.

 Eric Hobsbawm w „Wieku Kapitału”2 wysunął dosyć przekonującą hipotezę, zgodnie z którą sukces imperialnej modernizacji japońskiej wziął się nie tylko z samej centralnie planowanej imitacji obcych porządków. Był możliwy, twierdzi Hobsbawm, również dzięki temu, że Japonia, pomimo radykalnej izolacji, wytworzyła już wcześniej swój własny odpowiednik porządku wczesno-kapitalistycznego znanego z Anglii czy Holandii.

W tym sensie Japonia, uchodząca za udany ostatecznie, bardzo radykalny, przykład modernizacji w typie pierwszym, koniec końców byłaby również, a kto wie, czy nie w większym stopniu (to wśród badaczy Japonii kwestia sporna), przykładem typu czwartego.

Słowa komponent oraz również wymagały natomiast zaakcentowania. Nie chodzi bowiem o to, że da się wyprowadzić udaną nowoczesność wyłącznie z tych czy innych cech własnej peryferyjności, abstrahując od dominujących trendów międzynarodowych, ani zwłaszcza o to, że te cechy mogą pozostać w stanie nieprzetworzonym przez zderzenie z obcymi wpływami.

Jest  możliwe, że skuteczna adaptacja koncepcji progresywnych także w polskich warunkach wymaga analizy i przekształceń mapy własnych tradycji oraz odkrycia nowoczesnego potencjału w tych jej niszach, które mogą się wydawać „siermiężne” czy „prowincjonalne”.

Jaką alternatywę mamy? Bezustanne sarkanie na dziki kraj ze strony różnej maści Europejczyków? Nowoczesność „suwerenną” w typie Putina albo Erdogana? Czy może próby ożywienia trzeciego modelu, który dotąd przyniósł pewne skutki, ale którego płomień, wręcz z definicji zawsze dosyć blady, coraz słabiej się tli (polecamy nieśmiało w tym miejscu artykuł pt. Kryzys liberalno-konserwatywnego reformizmu).

Naturalnie, nie można nigdy całkiem zapominać o utopii modelu drugiego. O pragnieniu zbudowania, przynajmniej w paru dziedzinach, czegoś najlepszego bądź prawdziwie oryginalnego. Lekceważenie tego typu fantazji będąc jawnie bezduszne nie jest przy tym nawet pragmatyczne.

Na koniec trzeba jednak podkreślić prostą rzecz: Tylko strategie najbardziej scentralizowane i autorytarne są kwestią decyzji narzuconych przez władze – a i to często bardziej jest skomplikowane, nie mówiąc o relacji efektów do zamiarów. Strategie bardziej miękkie, włącznie z opisaną wyżej czwartą, nie są ani wynikiem dekretów szefa państwa, ani ustaw przegłosowanych w parlamencie, ani domeną programów teoretycznych pisanych przez naukowców czy intelektualistów. Są one w dużej mierze wynikiem różnych oddolnych procesów. Dopiero patrząc na sprawę ex post, z perspektywy czasu, można w ogóle mówić (ewentualnie) o jakimś modelu.

Tym bardziej więc ten tekst nie zmierza do żadnych wielkich strategicznych propozycji, ale miejmy nadzieję, że pozwoli naszkicować odrobinę dokładniej mapę sytuacji.

 

 

  1. „W Norwegii XIX i XX wieku 'dobre społeczeństwo’ oraz 'dobre rządy’ konstruowano jako alternatywne opcje do modeli europejskich” – N. Witoszek „Najlepszy kraj na świecie. Pamflet.” Przeł. Mariusz Kalinowski, Wyd. Czarne 2017
  2. Por. w tym kontekście„Pomimo całkowicie odmiennych tradycji kulturowych struktura społeczna Japonii zadziwiająco przypominała kształt społeczeństw zachodnich (…) Niewykluczone, że pozostająca w izolacji Japonia mogłaby przejść samodzielną ewolucję w kierunku gospodarki kapitalistycznej, aczkolwiek nigdy nie dowiemy się, czy tak w istocie by się stało” – E. Hobsbawm „Wiek kapitału 1848-1875” Przeł. Marcin Starnawski, Wyd. Krytyki Politycznej 2014

Poza tym