Jürgen Habermas

Ronald Dworkin — soliter w kręgu uczonych prawników

Laudacja z okazji przyznania Ronaldowi Dworkinowi nagrody im. Niklasa Luhmanna, wygłoszona 15 grudnia 2006.

Przekład: Adam Romaniuk1

Portret Ronalda Dworkina, rys. Maja Chmura

Było to we wrześniu 1983 roku, w czasie kampanii przeciwko rozmieszczeniu amerykańskich pocisków strategicznych. Peter Glotz, wówczas sekretarz generalny SPD, zaprosił nas do Bonn na konferencję poświęconą nieposłuszeństwu obywatelskiemu. Po wykładach, pełnych zaangażowania, podszedł do mnie Heinrich Böll, wskazał na amerykańskiego profesora, który przyleciał z Londynu i przydał naszemu przedsięwzięciu siły argumentacyjnej, świetności retorycznej oraz wymiaru międzynarodowego, i zapytał: „Kto to właściwie jest?”

Prawnik uzasadniający kwalifikowane nieposłuszeństwo obywatelskie był wtedy rzadkością. I Ronald Dworkin pozostał zjawiskiem wyjątkowym. Jest znakomitością zarówno w kręgu uczonych prawników jak filozofów, cieszy się świetną reputacją pośród intelektualistów swego kraju, zabierających głos w sprawach publicznych, jest wielce utalentowanym mówcą politycznym. Gdyby był mniej błyskotliwy, nie miał w sobie tyle ducha przekory i genialności, dawno zostałby sędzią Sądu Najwyższego w Waszyngtonie. Dzisiejszego wieczora spróbuję odpowiedzieć na pytanie Heinricha Bölla.

***

Kiedy otworzą Państwo najnowszą książkę Ronalda Dworkina – Justice in Robes – w pierwszych zdaniach natkną się Państwo na historię, w której główną rolę odegrał Oliver Wendell Holmes, legendarna postać pośród sławnych sędziów amerykańskich: „Kiedyś, gdy był sędzią Sądu Najwyższego, Holmes jadąc swoim samochodem do Sądu zabrał młodego Learneda Handa [późniejszego nauczyciela Dworkina – JH]. Po drodze Hand wysiadł, gdzie mu pasowało, ukłonił się i rzucił za odjeżdżającym autem: Niech się Pan zatroszczy o sprawiedliwość, Panie sędzio! Holmes zahamował, zawrócił w stronę zaskoczonego Handa, wychylił głowę przez okno i odparł: To nie mój zawód. Po czym znów zawrócił i pojechał do swojej pracy, która rzekomo nie polegała na tym, by troszczyć się o sprawiedliwość”.

Za pomocą tej historii Dworkin chce unaocznić pytanie, które zajmuje go przez całe życie: Jaki wpływ na orzecznictwo sędziego mogą, a nawet powinny i muszą mieć jego przekonania moralne?

Naturalnie prawnik wie, że prawo to prawo, a sprawiedliwość to inna para kaloszy. Czy jednak sędzia, wkładając togę, może całkiem ignorować wewnętrzny związek między prawem i sprawiedliwością? Co więcej, czy byłby w stanie tak postępować, nawet gdyby chciał?

Tutaj ważne jest pewne rozróżnienie metodologiczne, które mogę wyjaśnić rzucając okiem na dzieło wielkiego teoretyka społeczeństwa, w którego imieniu Ronald Dworkin zostaje dziś wyróżniony.

Niklas Luhmann opisuje system prawny z dystansu socjologicznego obserwatora i włącza samoobserwację prawnika i teoretyka prawa we własną, zdystansowaną obserwację, podczas gdy Dworkin rozwija swoją teorię prawa z perspektywy uczestników, którzy w przypadkach konfliktu szukają prawa i orzekają prawo. Sędziemu, któremu przy jego pracy zagląda przez ramię, Dworkin nadaje miano „Herkulesa”, gdyż także ten, kto orzeka prawo, trwa w poszukiwaniu słusznej odpowiedzi.

Przeciwko Luhmannowskiemu ekumenicznemu obejmowaniu obserwacją wszystkich uczestników, Dworkin musiałby obstawać przy tym, że również socjolog, zanim wycofa się na swoje stanowisko obiektywizującego obserwatora, musi z perspektywy wirtualnego uczestnika zrozumieć, o co w ogóle chodzi w praktyce orzeczniczej. Bez tego uprzedniego spojrzenia hermeneutycznego nawet sam kod systemu prawnego, mówiący co jest zgodne z prawem, a co niezgodne, pozostałby dla niego czarną skrzynką. Pytanie zatem brzmi: Kto kogo może objąć?

Jest rzeczą interesującą, że w tym pytaniu chodzi o coś więcej niż metodologiczny wybór między nastawieniami różnych dyscyplin naukowych.

Chodzi raczej o spór wokół pojęcia prawa, który prawnicy toczą między sobą: Czy prawo można pojmować jako wielkość moralnie neutralną?

Ponieważ Ronald Dworkin i Niklas Luhmann jako prawnicy, którymi są z pierwotnego wykształcenia i profesji (von Haus aus), udzielają na to pytanie przeciwstawnych odpowiedzi, to należy rzecz ujmować tak, że podążają w przeciwnych kierunkach wychodząc od wspólnej im dyscypliny macierzystej. Obaj rozwijają szeroko zakrojone i wpływowe teorie prawa i polityki, jeden jako badacz społeczny, drugi jako filozof. Oddalają się przy tym od siebie coraz bardziej, gdyż ich drogi rozchodzą się już w punkcie wyjścia.

***

Chodzi o stosunek do tradycji pozytywizmu prawniczego – Luhmann ją kontynuuje, a Dworkin zwalcza. Dworkin zaczyna swoją karierę od wywołującej poruszenie krytyki H.L.A. Harta, po którym zresztą obejmie katedrę w Oxfordzie. Rozwija tę krytykę w swym pierwszym dużym dziele Biorąc prawa poważnie2 i broni jej jeszcze w najnowszej publikacji przed replikami, które znalazły się w spuściźnie pośmiertnej Harta. Pozytywizm prawniczy bierze pod uwagę podatność nowoczesnego prawa na zmianę i uznaje autonomię medium prawnego. Ale kładzie nacisk na formalne własności norm prawnych, które już Kant podkreślał, tylko za cenę abstrakcyjnego rozdzielenia prawa i moralności.

Dworkin nie ma nic przeciwko rozróżnieniu między obu rodzajami norm, występuje jednak przeciwko moralnej neutralizacji prawa.

Jako student w Harwardzie Dworkin zapoznał się z rozważaniami Johna Rawlsa, które ten opublikował później w swojej Teorii sprawiedliwości (1971)3. Po tym przełomowym wydarzeniu również w filozofii analitycznej przestał obowiązywać rozdział między wartościującą treścią sądów moralnych a rzekomo wolnym od wartościowania metaetycznym badaniem tych sądów. Odtąd nadająca ton filozofia anglosaska wychodziła z założenia, że sądy moralne mają treść kognitywną, którą można poddawać krytyce i uzasadniać. Równie ważna była droga kantowskiego konstruktywizmu, na której Rawls dokonał rewolucji w myśleniu empirystycznym. Na tej drodze bowiem Dworkin mógł zapalić rewolucyjną iskrę wewnątrz teorii prawa, nie popadając z powrotem w jałowy spór między pozytywizmem i prawem naturalnym.

Aby wykazać, że prawo ma treść moralną, że jest ona obecna w procesie jego stosowania, wystarczało teraz stanąć na tym stanowisku moralnym, z którego stwierdza się sucho, że każdemu winni jesteśmy równy szacunek i uwagę.

Oczywiście, sędziego wiąże faktycznie obowiązujące prawo, ustanowione przez politycznego prawodawcę, i tradycja dotychczasowego orzecznictwa. Gdyby bowiem nie było bezpieczeństwa prawnego, czyli pewnej możliwości prognozowania decyzji, prawo nie mogłoby spełniać tej swojej funkcji, jaką jest koordynowanie działań i stabilizowanie oczekiwań co do zachowań. Z drugiej strony sędzia nie może się orientować tylko na wiążącą przeszłość; musi też brać pod uwagę standardy przekonujące w teraźniejszości (i jego samego).

Bez intersubiektywnie podzielanego założenia, że dany przypadek ma szansę na „słuszne” rozstrzygnięcie, praktyka orzecznicza załamałaby się.

Jak sędzia może uzgodnić to odniesienie do moralnych przekonań czasu teraźniejszego ze zwróconym w przeszłość odniesieniem do korpusu obowiązującego prawa? Herkules w poszukiwaniu jedynie słusznego rozstrzygnięcia nie może dać się zbić z tropu i musi ufać w swoją zdolność do tego, by z perspektywy konkretnego przypadku odtworzyć porządek prawny jako zintegrowaną, ale żywą, ruchomą całość złożoną z zasad i reguł. Słuszne rozstrzygnięcie znaleźć można jedynie w wyniku postępowania o charakterze konstrukcyjnym (konstruktive Leistung), gdyż wchodzące w grę zasady i reguły ulegają stosownemu zhierarchizowaniu dopiero poprzez argumentację wrażliwą na kontekst i odnoszącą się do danego przypadku.

W dziele zatytułowanym Law’s Empire (1986) Dworkin rozwija tę pomysłową koncepcję wykładni prawa — wykładni zorientowanej na zasady — pod dwuznacznym hasłem „integrity”. Chce nie tylko nadać znaczenie wglądom hermeneutycznym przeciwko błędnemu modelowi stosowania prawa. Chodzi mu nie tylko o holistyczne spojrzenie na spójność porządku prawnego, który sędzia ma przywrócić in casu. O „integralności” porządku prawnego można mówić dopiero wtedy, gdy moralne treści zasad prawnych wiążą się ze sobą w ten sposób, że legalność każdego orzeczenia czerpie z tej całości premię prawowitości, która wypełniona jest treścią moralną4. Tak jest tam, gdzie „prawa bierze się poważnie”, czyli w praworządnym państwie demokratycznym, które nadaje prawom człowieka postać prawa pozytywnego, jako prawom podstawowym.

Prawa człowieka wlewają bowiem treści moralne do tej formy, jaką są prawa indywidualne. I poprzez te kanały przenikają one z kolei do porządku prawnego jako całości i impregnują go.

To ujęcie zmusza Dworkina do prowadzenia wojny na dwóch frontach. Walczy on nie tylko z pozytywistami prawniczymi, którzy neutralizują moralne treści prawa, lecz także z realistami prawniczymi, którzy zrównują prawo z polityką i używają go jako instrumentu kształtowania przyszłości. Dworkin broni normatywnej autonomii medium prawnego przed próbą sprowadzenia prawa do jego roli środka organizacyjnego w rękach władzy państwowej. Ten, kto bierze prawa poważnie, nie może ich wyważać kładąc na przeciwnej szali niepożądane konsekwencje i podporządkowywać programy warunkowe, jak powiedziałby Luhmann, programom celowym. Wobec inflacyjnego języka „dóbr prawnych” Dworkin obstaje przy kategorialnej różnicy między normami i dobrami. Jeśli prawa jednostki mają zachować deontologiczny sens powłoki ochronnej, to muszą zachować atutową siłę przebijania za każdym razem celów zbiorowych.

***

W ten sposób wyprofilowana Dworkinowska teoria prawa jest jednak tylko punktem wyjścia, dostarczającym motywów dla szeroko zakrojonego dzieła, zakorzenionego w etyce i rozciągającego się na filozofię polityczną, a także na kwestie teoriopoznawcze. Uważać filozofa Dworkina za teoretyka prawa znaczyłoby tyle co mylić Luhmanna, teoretyka społeczeństwa, z socjologiem prawa. Już we wczesnym eseju, z 1978 roku, zatytułowanym „Liberalizm”,5 widać szerszy kontekst filozoficzny. Dworkin od początku chciał postawić filozofię polityki i prawa na szerszym fundamencie. Rozwija podstawowe pojęcia i procedury demokratycznego państwa prawnego wychodząc od treści i wojującego ducha liberalizmu etycznego. Stoi on i upada wraz z uprzywilejowaną koncepcją właściwego życia i specyficznej formy życia.

Arystotelik w Ronaldzie Dworkinie nie stroni od antropologicznego ugruntowania sprawiedliwego ładu politycznego. Właściwy obraz człowieka6 zawiera estetyczno-ekspresywne cechy osoby twórczej, która poczuwa się do obowiązku, by uczynić ze swego życia coś produktywnego. Na początku jest zrozumienie, że jesteśmy odpowiedzialni za kształtowanie własnego życia.

Kant nie ma ostatniego słowa. W Dniu Sądu będziemy musieli zdać rachunek, ale w pierwszym rzędzie nie z ran, jakie zadaliśmy innym, lecz z zaprzepaszczonych możliwości własnego, źle spożytkowanego życia.7 Szacunek wobec innych zasadza się na uogólnieniu tego obowiązku wobec siebie samego. Nie tylko żywimy pragnienie, by nasze życie było udane, lecz mamy także obowiązek, by coś z niego uczynić.           

I z tej moralnej odpowiedzialności za zrealizowanie potencjału tkwiącego we własnej biografii Dworkin chce wyprowadzić polityczny obowiązek uwzględniania odpowiedzialności, jaką z kolei inni ponoszą za urzeczywistnienie obiektywnej wartości ich życia.

To pierwszeństwo etycznej wolności pojedynczego obywatela społeczeństwa przed moralno-polityczną wolnością obywatela państwa tłumaczy interesującą różnicę między Rawlsowską i Dworkinowską koncepcją sprawiedliwości rozdzielczej. Socjaldemokratyczny Rawls uważa, że nierówność społeczna w społeczeństwie kapitalistycznym jest uprawniona tylko w takich rozmiarach, by również w interesie klas upośledzonych było godzić się na nią.

Dworkin natomiast rozwija w swej śmiałej książce Sovereign Virtue (2000) socjalliberalną teorię sprawiedliwości rozdzielczej.

Ponieważ w centrum zainteresowania jest tutaj osobista wolność osoby prywatnej, każdy sam ponosi ryzyko wyboru życia, jakie chciałby wieść. Równość szans zapewniona jest przez to, że na początku wszyscy dysponują równymi zasobami i poprzez swego rodzaju aukcję doprowadzają do ugody między projektami życia wymagającymi większych lub mniejszych nakładów. Z punktu widzenia równości zasobów także niezawinione deficyty i upośledzenia, którymi okoliczności i wyposażenie genetyczne obciążają życie osobiste, wymagają kompensacji.

Ten nadzwyczaj wyrafinowany projekt doświadczalny spotkał się z dużym zainteresowaniem ekspertów.

***

Gdybyśmy ograniczyli się do rozprawiania o Ronaldzie Dworkinie jako o prawniku i filozofie, pominęlibyśmy istotną cechę tej osoby, obdarzonej niezwykłą siłą witalną. Mam na myśli duchową obecność intelektualisty, który od wielu dziesiątków lat zajmuje stanowisko w sprawach nurtujących jego kraj, wypowiadając się ze znajomością rzeczy i elokwencją w New York Review of Books i w najbardziej cenionych czasopismach prawniczych. Jedyne w swoim rodzaju połączenie wnikliwej argumentacji z retoryczną elegancją wynika u niego także z wczesnej praktyki adwokackiej, gdzie nauczył się reprezentować sprawy swoich mocodawców przed sądami. Ale jako obywatel i intelektualista Dworkin nie ma już klientów. Wtrąca się w debatę z własnej inicjatywy, również wtedy, gdy niewielkie są widoki powodzenia.

Od lat sześćdziesiątych w amerykańskiej sferze publicznej nie ma ważnej kontrowersji politycznej, która nie sprowokowałaby Dworkina do tego, by pozwać przeciwników politycznych przed forum dobrze rozważonych racji. Może przy tym chodzić o akcję afirmatywną albo aborcję, o pornografię, wolność prasy, mowę nienawiści albo eutanazję, o wątpliwych kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego albo o ekscentryczne orzeczenia samego Sądu Najwyższego, gdy – jak w sprawie Gore kontra Bush – raczej godzi on w konstytucję niż ją chroni. Przy tym prawnikowi Dworkinowi przychodzi z pomocą kultura kraju, gdzie sporne kwestie polityczne przemieniają się w hard cases, trudne przypadki rozpatrywane przed sądem.

Ale już sama teoria prawnika i filozofa, gdy z fragmentów obowiązującego prawa odcyfrowuje system praw, funduje związek z praktyką zaangażowanego intelektualisty. Smutne fakty istniejącego stanu prawnego oznaczają sprzeniewierzenie się aspiracji do dobrze pojętego panowania prawa. W tym sensie Dworkin mówi o „aspiracyjnym pojęciu prawa”. Wyraża się w tym bardzo amerykański patriotyzm, którego pierwotny impuls ujął inny filozof amerykański, Richard Rorty, w niepodejrzanym pojęciu „zdobywania naszego kraju” (achieving our country). Ronald Dworkin swoją świeżo wydaną książką pt. Czy demokracja jest tutaj możliwa? złożył poruszające świadectwo tego Brechtowskiego impulsu, by ulepszać własny kraj8.

Ta nieduża rzecz zaczyna się od przyznania: „Polityka amerykańska jest w opłakanym stanie”. Zaczyna się tak tylko dlatego, że ma wyprowadzać kraj z niepokojącej politycznej polaryzacji między obozami religijnej prawicy i zmarginalizowanej liberalnej lewicy. Dworkin naturalnie nie wypiera się tego, że jest rzecznikiem sprawy liberalnej; ale broni tej sprawy występując w roli moderatora, który najpierw cierpliwie daje dojść do głosu obu stronom, by im następnie przypomnieć o wspólnych wartościach.

Dworkin nie unika trudnych spraw. Bez ogródek rozpatruje Guantanamo i odmowę podstawowych praw w postępowaniu sądowym, zagrożenia terrorystyczne i owe praktyki tortur, które określa się eufemistycznie jako coercive interrogation; poddaje dyskusji wymagania bezpieczeństwa państwowego i ingerencje w wolności indywidualne, karę śmierci i utylitarystyczne wydrążenie prawa karnego; mówi o religijnym fundamentalizmie i światopoglądowej neutralności państwa, o małżeństwach homoseksualnych i o stosunku wiary biblijnej do autorytetu nauk; wyjaśnia neoliberalną politykę gospodarczą i kwestię sprawiedliwości społecznej, państwo opiekuńcze jako legitymizujący warunek demokracji, destrukcję politycznej sfery publicznej przez władzę mediów znajdujących się w rękach prywatnych koncernów. Tym razem jednak jego argumentacja odznacza się tym, że jako patriota przywołuje podstawy wspólnej kultury politycznej. Oto tutaj na nutę „My, Amerykanie” ktoś apeluje do strony przeciwnej, by nie zapominać o lepszej części narodowych wartości.

Ponieważ wiem, jak bardzo mnie samego pobudza polemika w podobnie napiętych sytuacjach, nie ukrywam swojego podziwu dla demokratycznego ducha tej interwencji, nawołującej do konsensu – interwencji, która nie chce zerwać nici dyskursywnego sporu nawet ze skrajnymi przeciwnikami. Ślepa ufność, że własna kultura polityczna okaże się wytrzymała na rozrywanie, z pewnością nie jest bezpieczna; ale w uzasadnionych przypadkach jest ona wyrazem dojrzalszej tradycji demokratycznej.        


Soliter – tu w znaczeniu: „duży kamień szlachetny, zwykle brylant lub diament, oprawiony pojedynczo lub otoczony drobnymi kamieniami tego samego gatunku”. Wielki słownik wyrazów obcych pod redakcją Mirosława Bańki.    

Rysunek: Maja Chmura    

Przypisy

  1. Źródło: J. Habermas, Ach, Europa, Suhrkamp Verlag, Frankfurt/M. 2008.
  2. Wyd. oryg. 1977, wyd. niem. 1987, wyd. pol. 1998.
  3. Wyd. niem. 1975, wyd. pol. 1994, 2. wyd. pol. 2009.
  4. Prawo jako integralna całość (integrity) żąda od sędziów, by zakładali (…), że prawo zawdzięcza swą strukturę spójnemu zbiorowi zasad tyczących się sprawiedliwości, uczciwości i należytego procesu, i żąda od nich, by wcielali w życie te zasady w każdym nowym przypadku, z którym mają do czynienia, tak by każda osoba została potraktowana uczciwie i sprawiedliwie, zgodnie z tymi samymi standardami. Ten styl orzecznictwa respektuje ambicję, jaką zgłasza integralność, ambicję, by być wspólnotą zasad.” Ronald Dworkin, Law’s Empire, Cambridge (Mass.) 1986, s. 243.
  5. W: S. Hampshire, T.M. Scanlon, B. Williams, T. Nagel, R. Dworkin, Public and Private Morality, Cambridge 1978, s. 113-143.
  6. Koncepcja właściwego życia – Konzeption des richtigen Lebens; właściwy obraz człowieka – das richtige Bild vom Menschen, co współbrzmi z wyrażeniem „sprawiedliwy ład polityczny” – die gerechte politische Ordnung (tłum.).
  7. R. Dworkin, Justice for Hedgehogs: Synopsis, nieopublikowany manusprypt, 2000, s. 1: „Każdy z nas ma ciągły, szczególny obowiązek by żyć dobrze, by czynić ze swego życia coś wartościowego, tak jak malarz czyni coś wartościowego ze swego płótna”.
  8. R. Dworkin, Is Democracy Possibile Here?, Princeton 2006.

Poza tym