Maja Chmura

Powidoki

O Piotrze Pasiewiczu i łódzkich pustostanach — tekst towarzyszący wystawie w galerii ms44 w Świnoujściu w grudniu 2018

Za burtą Łodzi artystów

Rzecz dzieje się w Łodzi, trzecim co do wielkości polskim mieście, które właśnie zajęło drugie miejsce w rankingu wartych odwiedzenia, a zarazem niedrogich i gościnnych miejsc na świecie. Łódź zwraca uwagę świetną adaptacją dziewiętnastowiecznej przestrzeni przemysłowego miasta dla potrzeb współczesnej kultury i przedsiębiorczości. W tym mateczniku artystów sztuka daje o sobie znać na każdym kroku — przestrzeń miejska nasycona jest działaniami artystycznymi, stare fabryki tętnią życiem współczesnej cyganerii, twórcy organizują się w grupy i wspólnie tworzą malowniczy kulturalny krajobraz miasta.

Piotr Pasiewicz jest tu wyjątkiem; to artysta marginesu, samotny wilk, który z ubocza obserwuje płynną przemianę miejskiej przestrzeni i co pewien czas pozostawia w tej przestrzeni, na chwilę, sygnaturę: „widzę”.

Pustostany, opuszczone pomieszczenia fabryczne, magazyny i popadające w ruinę budynki mieszkalne — miejsca chwilowo bezpańskie, które zaraz całkiem zmienią swój charakter, przemienią się w powierzchnię pod inwestycję, ale — póki co — jeszcze nie dogasł w nich dawny rytm i niezupełnie zatarły się ślady ludzi, którzy w nich żyli — takie właśnie miejsca wybiera Pasiewicz, ten graficiarz czytający Strzemińskiego.

Sens

Wszystkie te działania Pasiewicza obsesyjnie obracają się wokół motywu, który — tak zresztą przystoi tematom sztuk wizualnych — niełatwo oddać w słowie. Spróbujmy jednak powiedzieć to prosto: za tymi działaniami stoi przeświadczenie, że rzeczywistość, czyli to, co widzimy i z czym obcujemy, ma swój ukryty puls, którego echa dostępne są postrzeżeniu, który daje się doświadczyć. Rzeczywistość jest żywa i nawet jeśli jej elementy, przedmioty, nazywamy „martwymi”, to przenikają ją siły, które można odzwierciedlić środkami dostępnymi na powierzchni tej rzeczywistości. Tylko to zajmuje Pasiewicza.

Ten proces ma w sobie coś z medytacji, przeżycia, przyłączenia się do rytmu zmiany, zatopienia w przemijaniu miejsca, w którym Piotr akurat przebywa; przynależy do żywiołów, dziedziny instynktu, jest na wskroś zmysłowy i jakby kompulsywny, ma jaskiniowe cechy pierwotnej ekspresji.

Ale to, co tam powstaje, produkt tego procesu, te malarskie „szumy, zlepy i ciągi”, to nie tylko żywiołowy, ale także bogaty w doświadczenia sztuk wizualnych XX wieku, nieustępujący najlepszym produkcjom Keitha Haringa, malarski ślad w trzech wymiarach. Cechuje ten ślad pewna monotonia, horror vacui, ciągłe powroty siostrzanych form, splotów linii, które odtwarzają wciąż ten sam rytm, kierujący gestem malarza. To, co tylko wyczuwalne, staje się widzialne, staje się zapisem po-widoku w sensie nawiązującym do tego, jaki powidokom nadał Strzemiński: zapisem ruchu percepcji.

Klucz tkwi w tym, że zapis ten powstaje na i w przestrzeni tego właśnie, co postrzegane. Wkomponowuje się w otoczenie, które samo jest jego tematem. Łódzkim pustostanom przypada tu więc podwójna rola: tego, co postrzegane, tematu — i zarazem materii, podłoża dla zapisu procesu postrzegania.

Jest to spiętrzenie nieprzewidziane przez Strzemińskiego i zarazem nie do powtórzenia w innym medium niż to, w którym działa Piotr — czy byłaby to popadająca w ruinę architektura, czy przyroda, w której otoczeniu powstaje taki malarski zapis.

Pustostany stają się zarazem źródłem, bo dają impuls, jak i materią dzieła — i ulegną zniszczeniu razem z nim. Ale zanim do tego dojdzie, okryte organiczną arabeską opuszczone budynki, porzucone mieszkania, ślady dawnej obecności i pracy innych, zyskują nowy wymiar, przestają być niezauważalne, znów je widać. Historia upomina się o nie jeszcze raz.

Forma: żywioł i konstrukcja, czas i rzecz

Mamy więc akt, performance, samotny lub obserwowany i rejestrowany przez jedną, najwyżej dwie osoby, po którym pozostają fotografie lub film. Performance, któremu jednak brak widowni — i nie widać kuratorów.

Jednak rezultat tego aktu — choć na ogół tylko przez krótki czas, do zagospodarowania przestrzeni przez kolejnego właściciela — ma zarazem cechy w pełni stabilnego obiektu, dokończonej rzeczy sztuki. Nie wiadomo tylko, jak ją kupić.

Słowem, performance, którego prawie nikt nie widzi i malarstwo ścienne, które zaraz spłaszczy buldożer.

Po nic

Kłopot z włączeniem działań Pasiewicza w pustostanach w ekonomię sztuki, niedająca się przełamać marginalność tych działań, skłania do pytania: czy działania i ich rezultaty, których jako takich nie da się sprzedać, które nie są finansowane ze stypendiów instytucji powołanych do wspierania sztuki, których prawie nikt nie widzi, prócz kolegi lub koleżanki czy osób bezdomnych zamieszkujących zrujnowane budynki — czy one są, czy nie są sztuką w powszechnym rozumieniu?

Ich oczywisty związek z historią sztuki, niewątpliwa wartość artystyczna, refleksyjny związek z miejscami, w których powstają — a z drugiej strony fakt, że powstają jakby przeciw obowiązującym zasadom działania środowisk sztuki, „po nic”, tak jakby istnienie równoległego im świata stypendiów na rozwój kultury, domów aukcyjnych, słupków popularności w mainstreamowych mediach było im całkowicie obojętne — to zderzenie daje do myślenia o kondycji naszej kultury. Na przykład o tym, co dziś za sztukę uznajemy i jakimi się posługujemy kryteriami, kto jest artystą (w domyśle: znanym artystą), a kto nie wiadomo co i po co robi sprayem na ścianach niszczejącej fabryki.

 

Tekst publikujemy dzięki uprzejmości kuratora wystawy Po-widoki (24 listopada do 20 grudnia 2018 w ms44 w Świnoujściu), Andrzeja Pawełczyka,
prowadzącego galerię Miejsce Sztuki w Świnoujściu. 

Piotr Pasiewicz, widok opuszczonego budynku pokrytego grafittii
Z archiwum artysty

Piotr Pasiewicz urodził się w 1979 roku w Łodzi. Absolwent Wydziału Grafiki i Malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi, gdzie w 2013 roku otrzymał dyplom z wyróżnieniem w Pracowni Malarstwa I (Otwarta Księga) u prof. Andrzeja M. Bartczaka. W swojej twórczości wykorzystuje różne media, tj. grafikę warsztatową, malarstwo, rysunek, performance, wideo-art, krótkie formy filmowe. Na swoim koncie ma liczne wystawy indywidualne i zbiorowe w Polsce i za granicą. W 2011 roku otrzymał stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W roku 2013 został finalistą 12. edycji konkursu Artystyczna Podróż Hestii. Mieszka i pracuje w Łodzi.

Nota o galerii ms44 

ms44 | Andrzej Pawełczyk

ms44 to interdyscyplinarna platforma, na której poruszane są zagadnienia związane z tożsamością i społecznymi funkcjami sztuki na pograniczu kulturowym, rozumianym poprzez społeczny etos, ale i jako „obrzeże obrazu”. Posługując się językiem „widzenia peryferyjnego”, ms44 wnikliwiej bada i analizuje otoczenie. Świadomie marginalizując to, co oficjalne i wymagalne poprzez polityczną, społeczną i kulturową poprawność. Istota takiego spojrzenia pozwala wydobyć granicę pomiędzy twórczością a życiem, aby móc ja przekraczać, rozumiejąc sztukę jako transgresję.

ms44 jest galerią wystawienniczą i prezentuje zjawiska wywodzące się z nurtu awangardy w sztuce polskiej organizując wystawy np. Jana Berdyszaka, Andrzeja Lachowicza, Zofii Rydet, Eustachego Kossakowskiego, grupy związanej z środowiskiem awangardy osieckiej, czy prezentując zbiory archiwalne Andrzeja Ciesielskiego. Równocześnie przedstawia tych twórców lub nurty które poprzez sztukę naruszają, granice kulturowe, społeczne bądź gatunkowe jak choćby performance czy działania performatywne, np. Józef Robakowski, Janusz Bałdyga, Ewa Zarzycka, Oskar Dawicki, ale też artystów uprawiających malarstwo czy instalacje np. Marcin Berdyszak, Jacek Sroka, Julia Curyło, Agata Kus, Katarzyna Szeszycka, Kamil Kuskowski, Magdalena Moskwa. Oprócz tego w galerii prezentujemy sztukę młodych twórców, organizując ich coroczne zbiorowe prezentacje. Wszystkie działania galerii ms44 mają także wymiar edukacyjny w kontekście społecznym. To bardzo ważny element filozofii rozwoju tego miejsca, realizowany poprzez cykl wydarzeń pod nazwą „tożsamość miejsca”.

→ czytaj o galerii Miejsce Sztuki 

Poza tym