Krótki esej o naszym środku Europy. Rzecz o Franciszku Józefie i o Gierku, o Barei, o Kafce i paru innych sprawach.
1. Cesarz i Edek
W ramach polskiej odmiany mitologii Środkowej Europy trudno sobie wyobrazić bardziej absurdalne zestawienie niż C.K. Monarchii i polskiego, podobno najweselszego z możliwych, baraku urządzonego po 1945 r. Na przykład tego z czasów towarzysza Gierka. Zdziwienie jest uzasadnione. Są, oczywiście, różnice bardzo poważne: wielokulturowość habsburskiej Monarchii, nawet jeśli ufundowana na beczce prochu ze skwierczącym lontem przeciwstawia się w sposób oczywisty nadwiślańskiej homogeniczności, która wraz z nagonką roku 1968, emigracją Mazurów i części Górnoślązaków postępowała z dekady na dekadę.
Nade wszystko jednak przeszkadza estetyka. Na przykład w sentymentach krakowskich spuścizna habsburska, czasami może nawet bardziej niż dziedzictwo gotyku, renesansu i baroku, staje się nobilitacją na tle reszty kraju, w szczególności zaboru rosyjskiego, a zwłaszcza powojennej Warszawy. Pawilon Sztuki, Jama Michalika, fantazyjne kamienice Talowskiego, mury i wnętrza pamiętające tę specyficzną, może wciąż jeszcze żywą atmosferę, w której zaściankowy konserwatyzm mieszał się uroczo z bohemą modernistyczną i raczej kosmopolityczną, jako żywo są skrajnym zaprzeczeniem centralistycznej urawniłowki i surowych szaf mieszkalnych, rozrzucanych gdzieś tam po polu, budowanych dla ludzi, którzy niestety nie mogą się pochwalić na przyjęciu, że ich pradziadek był C.K. urzędnikiem którejś kategorii. Mit Środkowej Europy, to w naszej kulturze mit głównie galicyjski. Nie zawsze jest on twardą opozycją wobec patriotyzmu, a zwłaszcza polskości (odrębną kwestią jest tylko tożsamość d. pruskiego Górnego Śląska) – ale bez wątpienia leży na antypodach obrazu PRL, z jej Gleischachtung, centralizmem i siermiężną (w praktyce) nowoczesnością.
Jednak w Dunaju Claudio Magris widzi ewidentne podobieństwa pomiędzy rządami Towarzysza Janosa Kadara a pragmatycznymi lojalistami węgierskimi, którzy w latach 60tych XIX wieku zgodzili się na kompromis z Wiedniem. Jak gdyby, zdaniem triesteńskiego autora, duch realizmu politycznego, który pod płaszczykiem kolaboracji z silniejszą potęgą, próbuje budować surogat nie tylko własnej siły, ale i własnego liberalizmu, nigdy nie umarł nad Dunajem. Kompromis i długa droga na skróty Kadara są strategią habsburską; ze szczelin systemu ukutego według modelu radzieckiego rodzi się na nowo nie tylko nostalgia za Mitteleuropą, ale także środkowo-europejska forma, styl etyczno-polityczny. 1
Różnice są ewidentne, o czym Magris, rzecz jasna, dobrze wie. Węgierskie elity w II połowie XIX wieku za cenę lojalności wobec Wiednia dostały połowiczną mocarstwowość wewnątrz Imperium, wraz z „przywilejem” ucisku i madziaryzacji innych narodów. Okrojone po Trianon i wtłoczone w system radziecki Węgry powojenne nie miały takich perspektyw.
Mimo wszystko, błędem popełnianym np. przez część prawicowych, ale też liberalnych historyków (wyjątki, skądinąd kontrowersyjne, to np. w Polsce poglądy Andrzeja Walickiego czy Bronisława Łagowskiego) jest niedostrzeganie problemu „komunizmu” w perspektywie długotrwałego dylematu pomiędzy independentyzmem, a realpolitik. Żeby było jasne: W PZPR byli tzw. prawdziwi komuniści, chociaż może niewielu i raczej na początku (bardziej w PPR), trafiali się też bardziej ordynarni „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”. Warto jednak pamiętać, że na Węgrzech, po kompromisie z Austrią, elity rządzące, przecież w dużej mierze na serio patriotyczne, obchodziły się z romantycznymi zwolennikami pełnej suwerenności, niewiele łagodniej niż reżim powojenny z podziemiem niepodległościowym – co pokazał m.in. genialny reżyser Miklos Jancso w „Desperatach”.
2. Suty stół i odświętna pałka
Ale nie o tego rodzaju długim trwaniu chciałbym teraz mówić. Zwróćmy raczej uwagę na kwestię formy, na ów styl etyczno-politycznych Europy Środkowej.
W Micie habsburskim w literaturze austriackiej moderny Magris z kolei opisuje pewne cechy charakterystyczne politycznej mentalności i quasi-ideologii Wiednia, jeszcze z początku XIX wieku, cytując m.in. powiedzenie Metternicha, zgodnie z którym ponoć zły jest rząd, który regularnie bije poddanych pałką, lecz rownież zły jest ten, który tej pałki w ogóle wobec poddanych nie używa. Zdaniem triesteńczyka zasadniczy element świata austro-węgierskiego stanowi beztroska radość i naznaczona melancholią lekkomyślność, będące niemal kompensacją braku politycznego uczestnictwa w połączeniu z ideałem biurokratycznym. 2
Oto, patrząc szerzej, system, w którym władza jest jednocześnie autorytarna, przymilająca się do narodu, patriachalno-opiekuńcza i względnie – choć nie zawsze – łagodna.
Oto system, w którym z awersją patrzy się na postęp i na nowoczesność – jako na idee oraz praktyki, wywodzące się z ducha Oświecenia, Rewolucji Francuskiej czy angielskiej rewolucji przemysłowej. Dba się za to o przyziemne atrakcje, zapewnia się minimum dobrobytu, dość suto zastawiony stół i wygodę życia, nawet jeśli ewidentnie przaśnego.
Oto system, w którym w zasadzie nie ma nowoczesnej burżuazji, ale króluje drobnomieszczaństwo o trochę chłopskim, trochę urzędniczym, trochę wojskowym i trochę szlacheckim rodowodzie.
Oto system pełen pustej propagandy, jak również teatralnej dewocji i bigoterii, a jednak równocześnie przepełniony ironicznym nastawieniem wobec władzy, a także nieskrywaną frywolnością. Kościół i biesiada to jego fundamenty.
Świat dulszczyzny i świętoszkowatości, który jednak nie wstydzi się własnej kołtunerii, a nawet tworzy z niej, półświadomie, przewodnią zasadę swego cynicznego rozumu i mądrości życiowej.
Możliwe, że to jest jedno z głównych źródeł długiego trwania politycznej kultury Europy Środkowo-Wschodniej, która (niepostrzeżenie) przetrwała, a nawet się wzmocniła, przybierając nowe twarze oraz nowe maski, we względnie liberalnych pod-okresach tak zwanego realnego socjalizmu, i która wciąż tu i tam się odradza – jak ów Feniks z popiołów. To postawa, której w gruncie rzeczy jest obca, nawet jeśli nie zawsze oficjalnie wroga, demokracja – rozumiana jako szerszy projekt etyczno-polityczny, wywodzący się zarazem z oświeceniowych idei emancypacyjnych i prawnego legalizmu, ale która zarazem pragnie czuć się swobodnie w świecie autorytarnym, lubi autorytaryzm w wydaniu stosunkowo przyjaznym dla zwykłego człowieka i stanowiącym wyśmienity materiał do barwnych dowcipów z politycznymi aluzjami.
3. Kafka, nasz krewny
To wszystko, naturalnie, ma też swoją stronę dość ewidentnie mroczną. Wiedeń, pomijając genialną scenę muzyczną i częściowo architekturę, był bardzo długo miastem prowincjonalnym intelektualnie czy naukowo, nie tylko na tle Paryża czy Londynu, ale też na tle paru innych miast niemieckojęzycznych. Niesamowita eksplozja kulturalna, kiedy to stolica habsburska rzeczywiście stała się chyba najbardziej kreatywnym miastem kontynentu na równi z Paryżem, nastąpiła tuż przed schyłkiem monarchii. Wówczas dynamicznie rosnąca metropolia miała nie tylko dobrotliwą twarz Kaisera, ale też twarz burmistrza Karla Luegera, skrajnego żydożercy, a zarazem doskonałego modernizatora miasta, jednego z niewielu austriackich polityków, których wielką estymą darzył niespełniony malarz rodem z Braunau nad Innem.
Inscenizacja „Procesu” wystawiona w ubiegłym roku przez Krystiana Lupę w warszawskim Nowym Teatrze, faktycznie nie jest do końca udana, chociaż głównie jednak przez niepotrzebne dłużyzny drugiej części, wykraczającej poza tekst kafkowski, po której z kolei epizody nie tylko fundamentalne w książce, ale też mające ogromny potencjał teatralny (przede wszystkim rozmowa z malarzem Titorellim, w której pojawiają się pojęcia pozornego uwolnienia i przewleczenia) są z kolei potraktowane zbyt skrótowo.
Część prasy, zwłaszcza opozycyjnej, ustawiała premierę Lupy w aktualnym politycznym kontekście – zapowiadano wręcz Kafkę przeniesionego w świat IV RP. Tak dosłownie współczesne i lokalne odczytanie byłoby trywialne, ale Lupa w sumie tego unika. Są, owszem, aluzje do „dobrej zmiany” i świata TVP (ale też gdzieś tam migocze afera reprywatyzacyjna), koniec końców jednak Lupa odkrywa możliwość bardziej abstrakcyjnego, choć nadal aktualnego i czysto politycznego – a także, na równoległym planie, lokalnego – odczytania Kafki.
Gilles Deleuze nazwał Kafkę literaturą mniejszą, co było po części paradoksalnym komplementem, a w większości wynikiem dosyć skomplikowanej teorii literatury, tożsamości i języka – nie mamy tutaj miejsca na dokładne rozwinięcie tego wątku.
Być może w dzisiejszych czasach, kiedy o wielkości Franza Kafki wiemy aż za wiele, ożywcze byłoby odkrycie właśnie Kafki mniejszego, autora czasami bardziej przyziemnego i realistycznego, osadzonego w konkretnej epoce oraz konkretnym miejscu i środowisku zawodowym.
Kafką wielkim, dla kontrastu, jest oczywiście ten Kafka, którego najbardziej kochamy i którego czasem trochę się boimy: odczytywany jako hermetyczny geniusz awangardy, egzystencjalista, metafizyk, żydowski mistyk, mroczny prorok czasów Zagłady, której ofiarą stały się później jego ukochane siostry.
Skupmy się na tym ostatnim przykładzie. Franz Kafka jest oczywiście największym wizjonerem nowoczesnego koszmaru, świata, w którym granica pomiędzy mieszczańskim dostatkiem a obozami śmierci jest płynna i można ją przekroczyć nieomal każdego, niewinnie zapowiadającego się poranka. Wielkością Kafki jest zresztą uniwersalny charakter tego koszmaru. Może być to koszmar liberalnie wychowanego i wykształconego Żyda z autobiograficznych powieści Imre Kertesza czy Primo Leviego, nagle deportowanego do Auschwitz. Może być to równie dobrze koszmar kobiety, która po wyjściu z przyjemnej kąpieli wykrywa dziwny guzek w piersi- podobno Przemiana powstała tuż po tym, jak Kafka dostał diagnozę wyjątkowo agresywnej w jego przypadku gruźlicy. Nie tyle – co jest stwierdzeniem wyświechtanym – prywatne łączy się tutaj z politycznym, ile przemiana albo proces to niesłychanie plastyczne modele, które zdolne są oddać z równie skrajną siłą zarówno koszmar i absurd ułomnej cielesności, matnię życia rodzinnego i uczuciowego, jak i terror reżimu totalitarnego.
Jednakże, odczytując dosłownie Proces, Zamek, a nawet Kolonię Karną – a być może warto teraz czytać z kolei dosłownie (przynajmniej dla odmiany), łatwo zauważymy, że świat Kafki nie przypomina za bardzo późniejszego świata Orwella czy Sołżenicyna. Nie tylko dosłownie, lecz jednak koniec końców także na poziomie jego głębszej logiki. To jednak świat, w którym oprawcy wydają się (na początku) nie zabierać ofierze całego życia, są nieżyciowymi biurokratami gnieżdżącymi się w zatęchłych gabinetach, pionkami, nieudacznikami, czasami nawet również ofiarami – jak ci urzędnicy z pierwszego rozdziału, na których K. złożył donos do nadzorcy. Pozorne uwolnienie oraz przewleczenie to kluczowe pojęcia. Głębsza logika Kafki, o której wcześniej mówiliśmy, jest o tyle różna od struktury reżimu totalitarnego, że ten ostatni opiera się jednak, zwłaszcza w wariancie „obozowym”, na nagiej przemocy i jawnym odczłowieczeniu. Tymczasem więzienie kafkowskie urządzone jest (nawet jeśli pozornie) na wolności – przynajmniej do pewnego momentu. Owszem, nazistowska machina zagłady poza wszystkim też była absurdalna – opisane zostały sytuacje, kiedy w okupowanej Grecji członków ruchu oporu zabijano na miejscu, podczas gdy nielicznych Żydów złapanych na greckiej prowincji deportowano do obozów śmierci na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Borowski opisuje podstępną „normalność” życia „u nas, w Auschwitzu”. W tym przypadku, zwłaszcza dla współczesnego czytelnika, porażającym absurdem wydają się być momenty, w których ujawniają się przebłyski i namiastki „zwyczajności” w najbardziej koszmarnym z miejsc. Mimo wszystko mamy co najmniej do czynienia z zupełnie innymi proporcjami, wprowadzającymi różnicę gatunkową. Może zatem Kafka sięgał jeszcze dalej w przyszłość? Może jego narracja staje się prekursorska wobec foucaultowskiego opisu społeczeństwa dyscyplinarnego, które może zostać urządzone także wewnątrz świata – de iure, a nawet (do pewnego stopnia) de facto – progresywnej liberalnej demokracji? A nawet paranoicznej narracji Baudrillarda, w której rozróżnienie na opresję pozorną i realną przestaje mieć znaczenie? W dużej mierze tak! Trzymajmy się jednak bliżej naszej rodzinnej Europy. Przestrzeń kafkowska – o to świat, w którym, pomimo przesłania oczywiście przesłaniu ewidentnie mrocznego i zupełnie innej rangi intelektualnej (z całym szacunkiem dla polskiego reżysera) jest pełno – po prostu i zwyczajnie – bareizmów.
Jesteście zdziwieni?
Niecałe dwa lata temu rada gminy Kuźnica ustanowiła herb i pieczęć gminy oraz ustaliła zasady ich używania. Uchwalony herb to wizerunek podkowy barkiem w dół, z zamkniętą, zwieńczoną krzyżem złotą koroną między ocelami, na czerwonym polu. Uchwałę zakwestionował Wojewoda Podlaski stwierdzając jej niezgodność z art. 3 ust. 2 ustawy z dnia 21 grudnia 1978 r. o odznakach i mundurach. Jak wskazano w uzasadnieniu decyzji projekty herbu i pieczęci Gminy Kuźnica nie spełniają warunków określonych w ww. przepisie, czyli są niezgodne zasadami heraldyki, weksylologii i miejscową tradycją historyczną. Podkowa użyta w herbie nie symbolizuje bowiem, zdaniem Wojewody, tradycji kuźniczych, a raczej kowalstwo. Jeżeli to tradycja kuźnicza ma zostać odnotowana w herbie, to nie może to zostać przedstawione za pomocą podkowy. Symbol ten oznacza bowiem kowalstwo, czyli przetwarzanie gotowego, wytopionego już metalu w przedmioty użytkowe. W przypadku analizowanego godła potrzebny jest symbol kuźnictwa, czyli dawnego hutnictwa.Odnosząc się zaś do korony w herbie – jest ona nieuzasadniona, ponieważ do faktu nadania przez Bonę Sforze praw miejskich odnieść się można poprzez nawiązanie do godła herbowego Sforzów.
Wielu pisarzy czy poetów było z wykształcenia, a nawet z zawodu prawnikami, czy urzędnikami, ale w prawie każdym przypadku jest to dla ich literatury obojętne. Po prostu z czegoś trzeba było żyć. Trudno dostrzec w prozie Gombrowicza fakt, że autor pracował jako asystent sędziego śledczego albo rozpoznać w wierszach Jana Brzechwy, że pisane są przez jednego z lepszych ówczesnych specjalistów od prawa autorskiego. Tymczasem proza Kafki to proza, która mogła być napisana tylko przez prawnika, to proza szczytowo prawnicza co do istoty, strukturalnie. (Można ewentualnie wśród „rewolucjonistów” literatury XX wieku wskazać Celine’a jako analogiczną figurę literata-lekarza, to jednak jest mniej ścisłe). Możliwe, że niejeden adwokat o talencie albo zacięciu literackim przymierzył się do napisania powieści inspirowanej doświadczeniami praktycznymi. Na ogół chodziłoby jednak o jakąś zawiłą etycznie i psychologicznie sprawę karną, ewentualnie o temat mający duży wydźwięk społeczny. Z literatury tzw. wielkiej wzorcem dla takiego adwokata byłby raczej Dostojewski. Natomiast żadnemu urzędnikowi z wykształceniem prawniczym raczej w ogóle nie przyszłoby do głowy, że analizowane przez niego na co dzień sprawy w stylu wyżej opisanego sporu Gminy z Wojewodą mogą być inspiracją do literackiego arcydzieła. W zasadzie słusznie – bo jaka z tego powieść może powstać?! Wydawałoby się, że żadna. A jednak Franz Kafka potrafił takie napisać. Całe partie „Zamku” są skonstruowane w analogiczny sposób do profesjonalnej ekspertyzy prawnej, w której wskazuje się rozbieżne możliwości interpretacji poszczególnych przepisów, a następnie rozważa się różne kroki, ze wskazaniem atutów i zagrożeń każdego. Przewleczenie czy pozorne uwolnienie to instytucje nieistniejące w normalnej procedurze sądowej, ale sposób ich przedstawienia jest „fachowy”.
Być może proza Kafki, prawnika zatrudnionego w C.K. towarzystwie ubezpieczeniowym w Pradze, jest (między innymi) doskonałym opisem podstępnego charakteru, w zasadzie niezbyt opresyjnego, systemu środkowoeuropejskiego. Systemu, w którym wróg czyhający na wolność bohatera najpierw wydaje się kimś zarazem niezrozumiałym, śmiesznym, głupkowatym i pomniejszym. A jednak wygrywa.
Józef K. przybiera wobec prześladowców całą serię postaw charakterystycznych dla środkowo-europejskiej osobowości dysydenckiej (którą akurat ten urzędnik bankowy staje się niechcący):
– Lekceważenie i niedowierzanie
– Ironia
– Przejściowa próba gry z systemem jego narzędziami
– Poczucie intelektualnej i moralnej wyższości
– otwarty bunt człowieka, który chce jako jedyny zachować godność i nie poddać się absurdowi jego świata.
Wszystkie te próby jednak okazują się być nieudane. Wyższość Józefa K. nie chroni go przed klęską, a nawet ostatecznie ją przyciąga – razem z winą. I to jest jedna z najbardziej mrocznych lekcji Środkowej Europy.