W obliczu kolejnej rocznicy wybuchu II Wojny Światowej – tragedii już coraz bardziej odległej, za to nieustannie wywołującej wśród współczesnych kolejne spory, podatnej na kolejne alternatywne interpretacje, tworzącej nowe mity – niełatwo powstrzymać się przed myśleniem nie tylko o samym okrucieństwie wojny, ale i o tym, jak silnie wpłynęła jej trauma na współczesną polską mitologię geopolityczną.
Główne elementy geopolitycznego kompleksu polskiego:
W stosunku do tzw. Zachodu – zarzut zdrady i opuszczenia (wrzesień 39, Jałta, do tego jeszcze dochodzą figury jakoby prosowieckich zachodnich intelektualistów i „lewaków” z maja 68 roku, oddanych walce z imperializmem gdzieś na „końcu świata”, pogardliwie bądź obłudnie natomiast nastawionych do pojałtańskiej niewoli Środkowej i Wschodniej Europy). Często połączony z przekonaniem, że to właśnie Polacy, niedocenieni, bronili prawdziwych wartości zachodniej cywilizacji, narażając dla niej swój los – dziś w karykaturalnej formie swoistego prometejskiego szowinizmu ten argument powrócił przy okazji uchodźców z krajów muzułmańskich.
Specyficznie w stosunku do Niemiec: wyrzuty i niechęć (wynikające z oczywistych względów), połączone z podziwem i zazdrością, w tym odnośnie do cech, które dla samych Niemców, zwłaszcza współczesnych nie są wcale takie oczywiste („porządek”, solidność, praworządność w relacjach wewnętrznych, jedność narodowa).
Względem Rosji: trauma i jednocześnie bardzo często pogarda, poczucie cywilizacyjnej wyższości. Można rzec, że gdyby nie było Rosji, podobno kraju „kacapów”, „pół-Azjatów”, którzy na demokrację jakoby nie mają w genach miejsca, za to pokochają każdego despotę, byleby zapewniał gorzałkę, kartoszkę, no i „Krym Nasz”, wielu Polaków nie czułoby potrzeby utożsamiania się z tzw. zachodnią cywilizacją. Analogiczną rolę grają Turcy w imaginarium Greków: Orient, nasze nieszczęście geopolityczne, strach przed większym sąsiadem kieruje sentymenty i oczekiwania w stronę Zachodu, z którym gdyby nie to, być może nie chcielibyśmy wcale mieć aż tak wiele wspólnego.
W ramach relacji polsko-polskich: odziedziczone po części endecji przekonanie, że grzechem Polaków był brak jedności narodowej, bezwzględności, twardości w relacjach zewnętrznych i nadmierne skrupuły, do którego dochodzi odziedziczone po sanacji przeświadczenie, że zarówno demokratyczny liberalizm, jak i bezwzględna, brutalna tyrania są wadami, a „prawda leży pośrodku.”
Jeżeli uogólniać, każda zbiorowość cierpi ma tak zwane kompleksy, a każde państwo żywi się mitami, tak samo (choć na innej zasadzie) Paragwajczycy, Węgrzy i Amerykanie. Można dodać tutaj, że jeżeli w ogóle (co może być w gruncie rzeczy dyskusyjne) w naszym przypadku te mity i kompleksy są wyjątkowo, na tle innych silne, może przecież być tak, że owa siła polskich kompleksów oraz polskich mitów w odpowiada mrocznej niecodzienności nowoczesnej polskiej historii, zwłaszcza niektórych, najkrwawszych jej epizodów.
Na początku warto być jeszcze powściągliwym w podejściu do naszej mitologii narodowej. Nie warto popadać w kompleksy na temat własnych kompleksów. Mimo wszystko warto byłoby z czasem coraz mocniej prześwietlać interpretacje stereotypowe, obiegowe sądy konfrontować z realiami i przynajmniej niuansować popularne tezy – tam gdzie nie można, albo gdzie nie warto ich całkowicie niszczyć.
Mam wrażenie, że ten proces- po 1989 r zmierzający w dobrą stronę, aczkolwiek nie bez wyjątków na niektórych polach i bardzo powoli, w ostatniej dekadzie zaciął się, a do starych bożyszcz dochodzą nowe bądź stare nowe figury:
Dotychczasową figurę „niedocenienia” przez kraje jądra Zachodu zaczyna zastępować postawa jawnie wroga, mająca korzenie w pewnych wątkach myślowych endecji, kontynuowanych w różnych niszach czasu PRL, zgodnie z którą w zasadzie nowoczesna mieszczańska cywilizacja zachodnia jest zagrożeniem dla polskości, zaś okcydentalizm polski sprowadzałby się w zasadzie do wyznania rzymsko-katolickiego, ewentualnie służył (zob. wyżej) do podkreślenia kontrastu wobec Rosji (albo świata islamu). Uprzedzenia w stosunku do Niemiec, biorące się współcześnie z oczywistych doświadczeń II Wojny, polegały na rozpatrywaniu większości historycznych relacji z Niemcami przez pryzmat nazizmu (tak jakby Bismarck, a nawet Krzyżacy byli proto-nazistowscy). Innymi słowy Niemcy byli dla Polaków podejrzani z uwagi na domniemany nacjonalistyczno-faszystowski, „kulturowy gen”. Dziś, jak się wydaje zaczynają być podejrzani w sposób bardziej ogólny, a dla niektórych czytelników historycznych fikcji Piotra Zychowicza może nazizm nie jest nawet tym co w historii niemieckiej ewidentnie najgorsze. Do serii całkowicie uzasadnionych zarzutów wobec Rosji dochodzi z kolei coraz otwarciej lansowane przekonanie, że zbrodnie sowieckie na Polakach w czasie II wojny rzekomo nie ustępowały niemieckim, a nawet zdaniem niektórych były „gorsze”. O „kwestii żydowskiej” szkoda nawet mówić.
Wydaje się, że pedagogika III RP, dość paradoksalna, tzn. łącząca poczucie wyższości liberalnych elit nad z trudem podatnym na edukację „ciemnogrodem” z nadzwyczajnym, konformistycznym lękiem przed dotykaniem wielu stereotypów, którymi nas karmiła popularna wersja narodowej historii, zaczęła zawodzić.
Więc co robić?
Trzeba byłoby skutecznie wcielić w życie zupełnie inną strategię: twardą (tam gdzie to uzasadnione!) demaskację mitów narodowych, ale pozbawioną wszelkiego poczucia wyższości nad tymi, którzy nimi się karmią w sposób dość bezwiedny. Z tego płynie generalna uwaga: część tak zwanej inteligencji w Polsce miała -nie od dziś – poczucie wyższości nad masami, ale jednocześnie strasznie się bała, żeby ich światopoglądu nie urazić. Czas chyba na odwrócenie tej postawy.