2 krótkie noty: Postscriptum do tekstu: „Jak odpowiedzieć na kwestię etyczną – Derrida i religia” i wspomnienie po śmierci Derridy
Przekład: Adam Romaniuk
POSTSCRIPTUM
Dodatek do tekstu pt. „Jak odpowiedzieć na kwestię etyczną – Derrida i religia”
Podczas sympozjum paryskiego Derrida nie odpowiedział na moje pytanie. Inaczej wiosną 2003 roku. Wtedy, żeby zapobiec irytacjom, przesłałem mu odpowiedź, której chciałem udzielić w pisemnie przeprowadzanym wywiadzie na odnośne pytanie Eduarda Mendiety. Derrida bezzwłocznie zareagował na mój fax telefonem, i tą drogą – bardziej spontanicznie i bez zastrzeżeń niż tego oczekiwałem – zapewnił mnie o swojej zgodzie: że sam ostatnio ma second thoughts na temat Heideggera. Przedmiotem tej naszej ostatniej rozmowy było następujące miejsce z wywiadu:
„E.M.: 31 maja Pan i Derrida opublikowaliście swego rodzaju manifest pod tytułem: «15 lutego, albo co łączy Europejczyków. O wspólną politykę zagraniczną – najpierw w jądrze Europy». Na wstępie Derrida wyjaśnia, że podpisał artykuł, który Pan napisał. Jak doszło do tego, że dwa wielkie umysły, które przez ostatnie dwadzieścia lat nieufnie na siebie spoglądały przez Ren – i które, jak twierdzą niektórzy, mówiły swoje nie rozumiejąc jeden drugiego – nagle porozumiały się co do tego, by wspólnie ogłosić tak ważny dokument? Czy jest to po prostu „polityka”, czy też ten wspólnie podpisany tekst jest także „gestem filozoficznym”? Ułaskawieniem, zawieszeniem broni, pojednaniem, prezentem filozoficznym?
J.H.: Nie mam pojęcia, jak Derrida odpowiedziałby na to pytanie. Na mój gust uderza Pan w zbyt wysoki ton. Przede wszystkim chodzi naturalnie o stanowisko polityczne, co do którego Derrida i ja zgadzamy się, jak zresztą często w ostatnich latach. Po formalnym zakończeniu wojny irackiej, gdy wielu obawiało się, że «niechętne» rządy padną przed Bushem na kolana, listownie zaprosiłem do wspólnej inicjatywy Derridę, a także Umberta Eco, Adolfa Muschga, Richarda Rorty’ego, Fernanda Savatera i Gianniego Vattimo. (Paul Ricœur jako jedyny wolał się powstrzymać ze względów politycznych, Eric Hobsbawm i Harry Mulisch nie mogli się przyłączyć z powodów osobistych.) Derrida nie mógł napisać własnego artykułu, bo musiał się w tym czasie poddać uciążliwym badaniom lekarskim. Ale chętnie uczestniczył w sprawie i zaproponował mi procedurę, zgodnie z którą potem postępowaliśmy. To mnie ucieszyło. Ostatni raz spotkaliśmy się po 11 września w Nowym Jorku. Rozmowę filozoficzną wznowiliśmy już kilka lat wcześniej – w Evanston, w Paryżu i we Frankfurcie. Tak więc nie były teraz potrzebne wielkie gesty.
Swego czasu, z okazji przyznania mu nagrody im. Adorna, Derrida wygłosił w kościele św. Pawła we Frankfurcie mowę pełną uczucia, w której ujawniło się pokrewieństwo tych dwóch umysłów. Coś takiego nie pozostawia słuchacza obojętnym. Zresztą poza sprawami politycznymi łączy mnie z Derridą filozoficzny stosunek do takiego autora jak Kant. Dzieli nas natomiast późny Heidegger. Jesteśmy rówieśnikami, ale o bardzo odmiennych biografiach. Derrida przyswaja sobie myśl Heideggera z perspektywy Levinasa, inspirowanej tradycją żydowską. Dla mnie Heidegger to filozof, który zawiódł jako obywatel — w 1933 roku i zwłaszcza po 1945. Ale także jako filozof jest on dla mnie podejrzany, bo w latach 30. recypował Nietzschego ściśle jako neopoganina, Nietzsche wówczas był w obiegu w tym charakterze. Inaczej niż Derrida, który interpretuje „pamięć” (Andenken) w duchu tradycji monoteistycznej, ja traktuję Heideggerowskie zagrzebywanie się w „myśleniu bycia” jako usuwanie owego epokowego progu w dziejach świadomości, który Jaspers nazwał epoką osiową. Według mojego rozumienia Heidegger dopuszcza się zdrady tej cezury, którą w różny sposób wyznaczają profetyczne słowa wypowiedziane na górze Synaj i filozoficzne oświecenie, jakie niósł Sokrates.
Jeśli Derrida i ja rozumiemy wzajemnie nasze odmienne tło motywacyjne, to różnica tych odczytań nie musi oznaczać różnicy co do samej rzeczy. Jakkolwiek by było, wyrażenia «zawieszenie broni» czy «pojednanie» nie oddają właściwie naszych przyjaznych, otwartych stosunków”.
***
Derridy oddziaływanie rozjaśniające.
Ostatni hołd 1
Derrida, jak tylko jeszcze Foucault, wprawił w ruch ducha całej generacji. Do dziś fascynuje tę generację. Ale inaczej niż Foucault, choć tak samo jak on myśliciel polityczny, Derrida dawał swoim uczniom impulsy, by poruszali się po torach pewnego exercitium. W pierwszym rzędzie chodzi mu nie o treść doktryny, nawet nie o słownik, który daje nowe spojrzenie na świat. O to także chodzi. Ale wprawianie się w czytanie mikrologiczne i odnajdywanie śladów w tekstach, które oparły się czasowi, jest celem samym w sobie. Tak jak dialektyka negatywna Adorna, tak dekonstrukcja Derridy jest zasadniczo pewną praktyką.
Wielu wiedziało o chorobie, z którą Derrida suwerennie się obchodził. Śmierć nie przyszła nieoczekiwanie. Ale przecież porusza nas ona jako niespodziewane, przedwczesne zdarzenie – wyrywa nas z rutyny codzienności, burzy spokój ducha. Oczywiście myśliciel, który całą swoją intelektualną energię poświęcił nieustannej lekturze wielkich tekstów i głosił pierwszeństwo pisma, które przekazuje tradycja, przed czasem teraźniejszym słowa mówionego, będzie żył dalej we własnych tekstach. Ale teraz wiemy, że będzie nam brakować głosu Derridy i jego obecności.
Ze swoimi czytelnikami Derrida spotyka się jako autor, który każdy tekst czyta na przekór, tak długo aż zdradzi swój wywrotowy sens. Pod jego nieustępliwym spojrzeniem wszelki spójny układ rozpada się na fragmenty. Wszelki rzekomo mocny grunt zaczyna się chwiać, zdradza drugie dno. Znajome hierarchie, porządki i opozycje ukazują nam przeciwny sens. Świat, w którym zdajemy się być zadomowieni, nie nadaje się do zamieszkania. Nie z tego świata, pozostajemy obcy pośród obcych. Na końcu było ledwie zaszyfrowane przesłanie religijne.
Rzadko zdarzają się teksty, które nawet anonimowym czytelnikom tak wyraźnie zdają się ukazywać oblicze swego autora. W rzeczywistości jednak Derrida należy do tych autorów, którzy przy pierwszym osobistym spotkaniu zaskakują swoich czytelników. Był inny niż się oczekiwało – niezwykle uprzejmy, niemal elegancki, z pewnością podatny na zranienie i wrażliwy, ale swobodny i, gdy tylko nabierał zaufania, sympatycznie otwarty, przyjaźnie usposobiony i gotów do przyjaźni. Cieszę się, że Derrida znów nabrał zaufania, gdy tutaj w Evanston, w pobliżu Chicago, skąd przesyłam ten ostatni hołd, widzieliśmy się przed sześciu laty.
Derrida nigdy nie spotkał się z Adornem. Ale kiedy odbierał nagrodę imienia Adorna w kościele Pawła, wygłosił mowę, która w myślowym geście, aż po ukryte motywy romantycznych marzeń, nie mogła być bliższa duchowi Adorna. Elementem łączącym ich myślenia są korzenie żydowskie. Dla Adorna jakimś wyzwaniem pozostawał Scholem, dla Derridy nauczycielem stał się Lévinas. W Niemczech dzieło Derridy oddziaływało rozjaśniająco także dlatego, że przyswoił on sobie późnego Heideggera, nie zdradzając na sposób neopogański mozaistycznych początków.