„Niedziela. Pracować to jedyny sposób, żeby żyć. Żeby pracować, trzeba lubić pracę. Żeby lubić pracę, praca musi być zajmująca. Żeby była zajmująca, musi być w połowie wykonana, i to dobrze. Cercle vicieux, ale cóż robić”.
Porzucając orientalistykę na rzecz wydziału prawa Uniwersytetu Kazańskiego, młody Tołstoj znalazł się pod opieką wybitnego profesora Dymitra Meyera, który dostrzegłszy jego intelektualny potencjał, polecił mu wykonać zadanie wprost prowadzące do zrozumienia podstawowego problemu Rosji – chodziło o porównanie Instrukcji Katarzyny II z Duchem praw Monteskiusza (które to dzieło inspirowało carycę). Wiktor Szkłowski w swojej biografii raczej zbywa ten epizod, dowiadujemy się tylko, że odnośna praca studentowi nie wyszła, a nadto w ogóle sprawił zawód profesorowi. Jakkolwiek było, w Dziennikach znajdujemy zapisy świadczące, że pedagogiczny zamysł profesora na dłuższą metę, w zasadniczym wymiarze sprawy okazał się owocny.
Z Instrukcji, która w porządku lektur idzie w Dziennikach na pierwszy ogień, Tołstoj, zgodnie ze swoim generalnym perfekcjonistycznym postanowieniem, by nie marnować czasu, od razu wyłuskuje istotę rzeczy, to jest kwestię wolności:
„Myśli jej o wolności pod rządami monarchicznymi są następujące: wolność, twierdzi, jest to możność robienia tego wszystkiego, co powinien robić człowiek nie będąc zmuszonym do robienia tego, czego nie powinno się robić”. Od razu też, w następnym kroku, odzywa się u niego analityczny instynkt interpretatora: „Chciałbym wiedzieć, co ona rozumie przez wyraz powinno się i nie powinno się”; przy czym najpierw zwycięża odruch, by wysunąć życzliwą hipotezę interpretacyjną: „jeżeli przez wyraz powinno się robić, rozumie Katarzyna prawo naturalne, to z tego wynika niezbicie, że wolność może istnieć tylko w takim państwie, w którego prawodawstwie prawo naturalne niczym nie różni się od prawa pozytywnego – myśl zupełnie słuszna.” (W przekładzie na dzisiejszy język: wolność może istnieć tylko w takim państwie, które gwarantuje w sposób prawnie wiążący – w prawie pozytywnym – prawa człowieka, tj. tzw. negatywne prawa wolnościowe, mniejsza o to, czy są one naturalne czy tylko sztuczne, w sensie pozytywnej konstrukcji.) W końcu jednak dociekanie tego, jak w istocie Katarzyna rozumie rzeczoną powinność, prowadzi do rozwiania złudzeń: o tym, co powinno się robić, decyduje monarcha. Nie odmawia Tołstoj Katarzynie dobrej woli, świadczącej na poziomie abstrakcji („idei republikańskiej”) o „wielkim rozumie, wzniosłych uczuciach, umiłowaniu prawdy”, ale główny wynik jej konkretnego rozumowania jest żałosny: „chce ona stale wykazać, że choć monarcha nie jest ograniczony niczym od zewnątrz, ograniczony jest przez swe sumienie; lecz jeżeli monarcha uznał się wbrew wszelkim prawom naturalnym za nieograniczonego, to tym samym nie ma sumienia i ogranicza siebie tym, czego nie ma.” Jeśli więc zakłada się dobrą wolę carycy, to trzeba uznać, że jej rozumowanie porusza się w błędnym kole.
Figura błędnego koła w rozumowaniu nie była pisarzowi obca, jako umysł dialektyczny był nawet na tę przypadłość szczególnie wyczulony, o czym świadczy słynne miejsce w Wojnie i pokoju, opis poczynań Michała Sperańskiego – zresztą właśnie na rzecz prawnego ograniczenia carskiej władzy. Ale spójrzmy najpierw na inne, wcześniejsze świadectwo. 28 października 1860 roku na Riwierze Tołstoj, najwyraźniej odzyskując humor po mocno przeżytej śmierci brata Mikołaja, zapisuje: „Niedziela. Pracować to jedyny sposób, żeby żyć. Żeby pracować, trzeba lubić pracę. Żeby lubić pracę, praca musi być zajmująca. Żeby była zajmująca, musi być w połowie wykonana, i to dobrze. Cercle vicieux, ale cóż robić.” Nie ma rady, potrzebne jest wstępne samozaparcie, ale w świadomości, że przyjdzie nagroda w postaci przyjemności czy zadowolenia.
Nawiasem mówiąc, w tym zapisie znajduje konkretny wyraz mozolnie przez pisarza wypracowany, zaświadczony w Dziennikach kompromis etyczny między perfekcjonizmem, stoicyzmem i epikureizmem. Oto w dążeniu do szczęścia nie wystarczy perfekcjonistyczna samodyscyplina (Arystoteles) ani w ogóle cnota (stoicy), trzeba nasycić odnośne ambitne poczynania stosownymi dla nich przyjemnościami (epikurejczycy) – „praca musi być zajmująca” . Siedem lat wcześniej (31 paźdz. 1853) znajdujemy stosowne uogólnienie: „Nie da się spełnić zaleceń rozumnej woli tylko drogą jej wyrażenia. Trzeba używać wybiegów przeciwko swym namiętnościom. Każdemu miło jest czynić dobrze, ale namiętności często każą nam widzieć dobro w opacznym świetle. A rozsądek, działając bezpośrednio, bezsilny jest wobec namiętności, powinien zatem starać się oddziaływać jedną na drugą. Na tym polega mądrość.” Hegel w swoim systemie, zresztą dla Tołstoja niestrawnym, nazwał tę mądrość „chytrością rozumu”.
Wreszcie, jak się rzekło, myśl o błędnym kole pojawia się w Wojnie i pokoju, w wizerunku Michała Sperańskiego, głowy ruchu reformatorskiego na carskim dworze. Sprawa zostaje ukazana z perspektywy Andrzeja Bołkońskiego, w ten sposób że książę ma najpierw o Sperańskim wyidealizowane wyobrażenie, w którym na początku znajomości umacnia się : „(…) główną cechą umysłu Sperańskiego, uderzającą księcia Andrzeja, była niezachwiana wiara w siłę i uprawnienia rozumu.” Tołstojowski bohater odnotowuje wprawdzie zasłyszany wcześniej w salonie sceptyczny argument, że nie wiadomo, kto ma robić reformę, skoro nawet jeśli założy się dobrą wolę współpracowników, nikt poza Sperańskim nie zna się na rzeczy, ale w decydującej wymianie zdań w elegancki sposób odnosi ten sceptycyzm tylko do siebie. Czytamy:
„Sperański, rozgadawszy się o komisji prawodawczej, powiedział z ironią księciu Andrzejowi, że komisja ustaw istnieje pięćdziesiąt lat, kosztuje miliony i nic jeszcze nie zdziałała. (…)
— I oto wszystko, za co państwo zapłaciło miliony – oświadczył. – My chcemy dać Senatowi nową władzę sądowniczą, ale nie mamy ustaw. Dlatego grzech, ażeby tacy ludzie jak książę nie służyli obecnie.
Książę Andrzej odpowiedział, że do tego potrzebne jest wykształcenie prawnicze, którego on nie ma.
— Cóż więc książę chcesz? To circulus vitiosus i żeby z niego wyjść, trzeba zrobić wysiłek.
Po upływie tygodnia książę Andrzej był członkiem komisji statutów wojskowych i, czego się nie spodziewał – naczelnikiem wydziału komisji ustawodawczej.”
Następnie Bołkońskiemu zmienia się perspektywa, i dzieje się to nagle, bez żadnego przygotowania, bez podania racji – oto pewnego dnia zmienia mu się po prostu nastrój czy usposobienie. Rozum Sperańskiego pozostaje na swoim miejscu, ale odzywa się „zwykła u księcia myśl, że jednak niepodobna wyrazić wszystkiego, co się myśli, i (…) zwątpienie, czy wszystko, co myślę, i wszystko, w co wierzę, nie jest bzdurą.” Daje o sobie znać filozofujący i artystyczny umysł samego Tołstoja, narażony na rozterki i rozdarcia, nie bez satysfakcji wprowadzający zamieszanie. Czytajmy dalej: „Książę Andrzej słuchał opowiadania o otwarciu Rady Państwa, na które czekał z taką niecierpliwością i do którego przywiązywał tak wielką wagę, i dziwił się, że to zdarzenie obecnie, gdy już się dokonało, nie tylko go nie porusza, ale wydaje mu się nawet całkiem pozbawione znaczenia. Opowiadania Bickiego słuchał ze spokojną drwiną. Przychodziła mu do głowy nader prosta myśl: co nam, mnie i Bickiemu, co nam razem do tego, co monarsze podobało się powiedzieć w Radzie? Czy to wszystko może mnie uczynić szczęśliwym i lepszym?”
Ów Bicki to „członek najróżniejszych komisji, bywalec wszystkich towarzystw petersburskich, namiętny wielbiciel nowych idei i Sperańskiego”, a rzecz dzieje się – pamiętajmy – za Aleksandra I, w czasie liberalnego ożywienia i optymizmu, który był udziałem także późniejszych tragicznych dekabrystów. 1
Sperański jest w apogeum swoich wpływów. Tymczasem książę Andrzej przystępuje niebawem do racjonalizowania swojej „dziwnej” reorientacji w taki sposób, jakby miał do czynienia ze Sperańskim z epoki, w której urodził się i dorastał Tołstoj, tj. z epoki mikołajowskiej. Wyeksponowana zostaje mianowicie druga strona politycznego medalu w samodzierżawiu: daremność, rosnąca pozorność reformatorskich wysiłków, na zmienionym tle, jakie stanowi irytujący księcia Sperański „domowy”, „uśmiechnięty”, żartobliwie zakazujący zaproszonym gościom poruszania spraw publicznych. Książę Andrzej wcześnie opuszcza przyjęcie i macha ręką na politykę. „(…) wróciwszy do domu, jął wspominać swe życie petersburskie w ciągu tych czterech miesięcy – jakby coś nowego. Przypomniał sobie swe troski, starania, historię swego projektu regulaminu wojskowego, który został przyjęty do wiadomości i który starano się przemilczeć jedynie dlatego, że inna praca, bardzo niedobra, została już zrobiona i przedstawiona monarsze; (…) przypomniał sobie, jak na posiedzeniach komitetów starannie i długo roztrząsano wszystko, co dotyczyło formy i procedury posiedzeń komitetu, i jak starannie i krótko załatwiano wszystko, co tyczyło istoty sprawy. Przypomniał sobie swą pracę ustawodawczą i to, z jaką pieczołowitością przekładał na język rosyjski artykuły prawa rzymskiego i kodeksu francuskiego, i zrobiło mu się wstyd za siebie. Potem żywo sobie wyobraził Boguczarowo, swoje zajęcia na wsi, (…) przypomniał sobie chłopów, starostę Drona i przyrównawszy do nich prawa jednostki, które rozbijał na paragrafy, zdziwił się, że mógł tak długo zajmować się tą czczą robotą.”
Jakże podobnie wygląda opis prac za Mikołaja I u Wiktorii Śliwowskiej: „Przystępując do opracowania projektów reform zastrzegano z góry, że Komitet nie stawia sobie za cel >całkowitej zmiany systemu administrowania, lecz jedynie jego ulepszenie poprzez dokonanie korektur i uzupełnień< (słowa Sperańskiego). (…) Czysto werbalne dyskusje, które w niczym nie zmieniały istoty rzeczy, ciągnęły się miesiącami. Członkowie Komitetu zdawali sobie doskonale sprawę z wad administracji, potrafili nader trzeźwo ocenić jej nieprzydatność z punktu widzenia interesów społecznych i państwowych. Nic jednak ponadto.” 2 Wprawdzie, jak pisze z kolei Ludwik Bazylow, „Sperański w roli głównego organizatora prac kodyfikacyjnych (…) wykazał jeszcze raz swoje niepospolite talenty”,3 ale nie miało to już wymiaru politycznego.
Całe to kontrastowe zestawienie dwóch Sperańskich i dwóch Bołkońskich (i dwóch Tołstojów), cała ta zmiana nastroju, zmiana dekoracji i zwrot akcji jest być może artystycznym pogłosem pierwszego ważnego zwrotu w pisarstwie Tołstoja: porzucenia w 1863 roku planu powieści Dekabryści na rzecz Wojny i pokoju. Ten pierwszy Sperański, poruszający się energicznie w swoim circulus vitiosus, a potem – o czym już Tołstoj nie wspomina! – odstawiony na boczny tor – odpowiadałby wyobrażeniu, jakie sobie o nim pisarz wytworzył pisząc Dekabrystów. I tak jak Andrzej Bołkoński machnął ręką na Sperańskiego i na reformy, tak Tołstoj machnął ręką na tę powieść i na liberałów, a zamiast tego – jak pisze w Dziennikach – „ukochał ideę narodową”, przystępując do pisania swojego arcydzieła.
Jednakże kwestia reformy politycznej, jej – jak to się mówi – konieczności i niemożliwości w rosyjskich warunkach, nie przestała go nurtować, nie przestawał szukać jej rozumowego ujęcia i rozwiązania. W późnych latach doszedł nawet w tym zakresie do niejakiej wirtuozerii: „Gwałtem przedrzeć się nie można – bo się powiększa reakcję; wstąpić w szeregi rządu też nie można, bo człowiek staje się narzędziem rządu. Pozostaje jedno: walczyć z rządem narzędziem myśli, słowa, postępków życiowych, nie czyniąc mu ustępstw, nie wstępując w jego szeregi, nie zwiększając sobą jego potęgi. To jedno jest potrzebne i z pewnością będzie skuteczne.” (7 lutego 1895) Oto mamy więc drugie wyjście z błędnego koła, ale temu już towarzyszy ewangeliczna sublimacja i znane antycywilizacyjne dziwactwa: „Służba państwowa, handel, gospodarstwo, nawet filantropia nie są zgodne ze sprawą życia: służeniem Królestwu Bożemu [na ziemi – A.R.], to jest współdziałaniem z wiecznym postępem. Życie prawdziwe polega na posuwaniu się naprzód, na samodoskonaleniu i doskonaleniu życia świata poprzez doskonalenie innych ludzi, wszystko, co nie prowadzi do tego, nie jest życiem (…).” (6 stycznia 1885)
Jarosław Iwaszkiewicz zwrócił uwagę, że ten zwrot ewangeliczny nie spowodował bezpłodności artystycznej, tylko specyficznie ukierunkował pisarstwo Tołstoja. Jakoż mimo „osłabiającego artyzm dydaktyzmu i kaznodziejstwa”, widocznego już w Annie Kareninie, trzecia powieść, Zmartwychwstanie, „pozostaje jedną z najpiękniejszych książek poświęconych obronie wszystkich poniżonych i wyzyskiwanych. Jeśli porównamy to dzieło Tołstoja z takimi Nędznikami Wiktora Hugo, powieścią o podobnych tendencjach moralizatorskich, pojmiemy, na jaką wyżynę wyniósł Lew Nikołajewicz samo pojęcie powieści umoralniającej.”4
Co się zaś tyczy odwrócenia się od polityki i ucieczki w utopię, tenże Iwaszkiewicz uległ urzędowej ideologii minionej epoki, tłumacząc rzecz tym, że pisarz, ukochawszy (po idei narodowej) ideę ludu rosyjskiego, nie domyślał sprawy do końca, po leninowsku. Ten koncept, zapewne wymuszony przez cenzurę, Iwaszkiewicz wyraził w sposób dość wyszukany:
„Pomimo stałego dostrzegania opisanych zjawisk z pozycji >kajającego się szlachcica<, pomimo niemożności, jak to konstatuje Plechanow, stanięcia na punkcie widzenia ludzi wyzyskiwanych, Zmartwychwstanie jest wielkim dokumentem ludzkim – i wielkim przeczuciem tych wartości, jakie z ludu rosyjskiego wydobędzie Rewolucja Październikowa.”5
Dziś w tym duchu nie przywołuje się już Lenina, ani jako krytyka Tołstoja, ani jako jego piewcy, choć nie sposób go pominąć z racji licznych celnych sformułowań wynikających z tego, że wspólna im była nienawiść do reżimu. Co się zaś tyczy sformułowań Iwaszkiewicza, jeśli Tołstoj „przeczuł” w swoim Zmartwychwstaniu odnośne wartości, to takie, które „wydobyła” rewolucja 1905 roku, witana przezeń – wbrew rzeczonemu eskapizmowi – entuzjastycznie, i rewolucja lutowa 1917 roku, zaprzepaszczona przez leninowski pucz, wynikły z jego „filozofii wojny domowej”.6 Żywa natomiast pozostaje krytyka liberalna, jako że Tołstoj w swej publicystyce przy każdej okazji dyskredytował liberalnych polityków, przez co w jakimś stopniu przyczynił się do ich klęski. (Przypomnijmy sobie przytoczone wyżej słowa Sperańskiego z Wojny i pokoju: „Dlatego grzech, ażeby tacy ludzie jak książę nie służyli obecnie.”) Tę liberalną krytykę odnotowuje Andrzej Walicki w swoim Zarysie myśli rosyjskiej:
„Po zwycięstwie rewolucji październikowej wielu rosyjskich emigrantów nie bez podstaw oskarżało wielkiego pisarza, iż niszczył wiarę w słuszność własnej sprawy u przeciwników rewolucji i tym samym torował drogę zwycięstwu najbardziej ekstremistycznych rewolucjonistów. Analogiczne oskarżenie formułowano pod adresem Tołstoja w dzisiejszej postkomunistycznej Rosji. Wybitny literaturoznawca, Włodzimierz Kantor, nie zawahał się stwierdzić, że rewolucja bolszewicka wessała w siebie nienawiść Tołstoja do cywilizacji europejskiej i realizowała cele w gruncie rzeczy bliskie ideałom Tołstojowskim.”7
Ta ostatnia opinia zdradza już skłonność do esencjalizującej krytyki typu demaskatorskiego, i przypuszczalnie Walicki to właśnie chciał pokazać. Jak w swojej biografii Tołstoja zauważył Antoni Semczuk,8 pisarzowi nie chodziło przecież o to, by na przykład zlikwidować miasta (bolszewicy też na szczęście nie mieli tego w planach). Ale w takim razie nie mamy tu do czynienia z oskarżeniem, jak nieopatrznie napisał Walicki, analogicznym do poprzedniego, istotnie nie bez podstaw wysuwanego, że Tołstoj – jak sam chciałem wyżej pokazać – w sferze publicznej, z nieubłaganą logiką wychodząc z błędnego koła, zdradził liberałów. Zdradził liberałów, choć ich prywatnie szanował,9 bo też sam do nich należał (to najlepiej może symbolizuje pojednanie z Turgieniewem).
„Heine, do kogo on należy?” – pytano niedawno w Niemczech w partyjno-politycznym kontekście. Konserwatywny Golo Mann odpowiedział: „Heine do nikogo nie należy. Albo lepiej: należy do wszystkich, którzy go kochają”.10 Przy całej różnicy między współczesnymi Niemcami i współczesną Rosją, gdzie powróciło samodzierżawie, to samo można by powiedzieć o Tołstoju.
Przypisy
- Patrz J. Łotman, Aleksander Puszkin, przeł. Anna Węgrzyn, Warszawa 1990, rozdz. 1.
- W. Śliwowska, Mikołaj I i jego czasy, Warszawa 1965, s. 35.
- L. Bazylow, Historia Rosji, Warszawa 1985, s. 164.
- Tołstoj w oczach krytyki światowej, red. P. Hertz, Warszawa 1972, s. 572.
- Tamże, s. 574 n.
- Zob. A. Ochocki, Lenin – filozofia wojny domowej, Szczecin 1991. Jest to jedyna znana mi analiza drogi myślowej Lenina, oparta na gruntownej znajomości jego pism, przeprowadzona w duchu nieco fatalistycznym.
- A. Walicki, Zarys myśli rosyjskiej od Oświecenia do renesansu religijno-filozoficznego, Kraków 2005, s. 515.
- A. Semczuk, Lew Tołstoj, Warszawa 1963, nie udało mi się odnaleźć miejsca, przytaczam z pamięci.
- Patrz Listy i Dzienniki, według indeksu osób: Cziczerin, Kawielin.
- Cyt. za: J. Habermas, Heinrich Heine i rola intelektualisty w Niemczech, w: tenże, Teksty filozoficzno-polityczne, wybór i przekład A. Romaniuk, Warszawa 2019.